Witold Kożdoń
Szachownice nad Skoczowem
We wrześniu 1939 r. granicy polskiej od Częstochowy przez Śląsk, po Tatry broniła Armia „Kraków". Naprzeciw niej stanęła 14 Armia niemiecka generała Wilhelma Lista, natomiast w powietrzu przeciwko Polakom działała 4 Flota gen. Ałexandra Lohra, licząca prawdopodobnie około 800 samolotów rozmieszczonych na Morawach i Śląsku (między Legnicą a Opolem). Tej lotniczej potędze Armia „Kraków" mogła przeciwstawić zaledwie 45 samolotów będących w składzie; III Dywizjonu Myśliwskiego f 121 i 122 Eskadry Myśliwskie), 24 Eskadry Rozpoznawczej, 23 i 26 Eskadry Obserwacyjnej oraz 3 Plutonu
Łącznikowego. Mimo miażdżącej przewagi polscy piloci podjęli walkę i odnosili sukcesy. Jedną z wrogich maszyn zestrzelili nad Skoczowem!
Polska rozpoczęła przygotowania do wojny w marcu 1939 r. Już jednak w styczniu w Skoczowie rozplakatowano ogłoszenia nakazujące mieszkańcom przygotować odpowiednią ilość zasłon i kotar. Właściciele mieszkań, sklepów, restauracji zostali poinformowani o obowiązku posiadania w stałym pogotowiu dostatecznej ilości papieru lub koców nieprzepuszczających światło, potrzebnych do szczelnego zasłonięcia drzwi i okien tak, by w czasie pogotowia opl (obrony przeciwlotniczej) światło nie wydostawało się na zewnątrz budynków. Także uliczne latarnie zostały wyposażone w specjalne kontakty i mogły być gaszone niezależnie od normalnego dopływu prądu do fabryk i mieszkań prywatnych. Dodatkowo, od maja w każdą środę o godz. 20.35 katowicka rozgłośnia Polskiego Radia nadawała pięciominutowe audycje poświęcone tematom związanym z obroną przeciwlotniczą i przeciwgazową (o-pl.i g.). Obronę taką posiadały w Skoczowie: Fabryka Kapeluszy Hóckla przy alei Mickiewicza1, Garbarnia Skór Spitzer i Sinaiberger przy ul. Fabrycznej2 oraz Fabryka Karoserii J. Moliniska przy ul. Ustrońskięf. Niestety, w piśmie z 29 lipca 1939 r. burmistrz Franciszek Olszak informował starostę Plackowskiego, że: „ w fabryce Hóckla i Spitzera w znacznym stopniu zorganizowano o-plig. bierną, natomiast w fabryce Molin i s-ka dotychczas prawdopodobnie nic w tym kierunku nie zrobiono. Kierownictwo tłumaczy się, że nie ma żadnych instrukcji, ani poleceń od władz przemysłowych. Donosi się także, że ani jeden z komendantów opl obiektów nie jest pyzeszkolony ". Na szczęście zaniedbania nie doprowadziły do tragedii. W pierwszych dniach września syreny wielokrotnie nawoływały mieszkańców Skoczowa do krycia się w schronach, ale na szczęście na miasto nie spadła ani jedna bomba lotnicza.
Od początku 1939 r. na Śląsku Cieszyńskim trwało Pogotowie Harcerskie4, którego celem było „przygotowanie młodzieży do czynnej postawy w sytuacjach nieprzewidywalnych (np. klęski żywiołowe) lub groźnych ale nieuniknionych (wojna)". W ramach pogotowia dziewczęta i chłopcy szkolili się w ratownictwie, łączności, opiece nad dziećmi, obronie przeciwlotniczej, przeciwgazowej, czy przeciwpożarowej. W sierpniu 1939 r. starosta powiatowy Plackowski mianował kierownika Szkoły Powszechnej i Wydziałowej Jerzego Karcha komendantem obrony przeciwlotniczej miasta. Tuż przed wybuchem wojny J. Karch wraz z rodziną ewakuował się jednak ze Skoczowa, a opuszczając miasto przekazał drużynowemu Józefowi Stecowi (harcerzowi pełniącemu funkcję sekretarza opl) akta obrony przeciwlotniczej. Były to poufne materiały zawierające m.in. szyfry dotyczące alarmów lotniczych.
Od 24 lub 25 sierpnia 1939 r. skoczowscy harcerze pełnili w ratuszu całodobową służbę. - Polegała ona na słuchaniu radia i czuwaniu przy telefonie. Z komunikatów radiowych należało wyłowić zaszyfrowane informacje o spodziewanych nalotach nieprzyjacielskich samolotów na Skoczów. Codziennie wieczorem żołnierz z Cieszyna przywoził do Komendy Miasta w zalakowanej kopercie aktualne szyfry na następny dzień. Przez pierwsze dni nie było meldunków. Dopiero na trzy dni przed wkroczeniem wojsk niemieckich do Skoczowa zapowiedziany został pierwszy nalot, później nawet kilka razy dziennie - wspominał po wojnie Józef Stec.
Każdorazowo po otrzymaniu sygnału o spodziewanym nalocie sekretarz obrony przeciwlotniczej miasta ogłaszał alarm, a harcerze pełniący służbę w ratuszu biegli do strażnicy OSP, gdzie znajdowała się syrena. Po pozbawieniu miasta prądu harcerze pędzili także do fabryk, żeby włączyć syreny fabryczne. Tak samo postępowali przy odwołaniu alarmów. - 1 września 1939r. żołnierz przyniósł ostatni meldunek i stwierdził, że więcej ich już nie będzie. Oznaczało to, że posterunki opl należy zlikwidować. Kiedy Niemcy byli w Ogrodzonej (sprawdziłem ten fakt telefonicznie) rozkazałem moim chłopcom iść do domu, a sam wyjechałem auiobustm Molina do Bielska - wspominał J. Stec.
W lecie 1939 r. sytuacja wzdłuż naszych granic była krytyczna. Na początku sierpnia samoloty niemieckie wzmogły loty wywiadowcze nad terytorium polskim. 19 sierpnia 1939 r. zaniepokojony tym dowódca Armii
„Kraków" gen. Antoni Szylling rozkazał przesunąć cztery myśliwce z lotniska rakowieckiego w Krakowie na lotnisko w Aleksandrowicach pod Bielskiem. Maszyny typu PZL P-l 1C przyleciały na Śląsk Cieszyński 20 sierpnia. „Zasadzka" lotnicza, bo takie było zadanie klucza myśliwskiego, liczyła ponad 30 ludzi. Dysponowała kilkoma samochodami ciężarowymi, motocyklem z przyczepą i sporą ilością sprzętu technicznego. Jej dowódcą był podporucznik Wacław Król. Podlegali mu piloci: ppor. Tadeusz Nowak, ppor. Bronisław Skibiński, kapral Jan Kremski, pochodzący z Kozakowic kpr. Zenon Kubala i kpr. Stanisław Widlarz5. 1 września mieszkańców Śląska Cieszyńskiego obudził ryk syren. Tuż przed piątą rano pozycje pod Cieszynem zajmowane przez I batalion 4 Pułku Strzelców Podhalańskich ostrzelały nisko przelatujące samoloty. Poległ wtedy pierwszy żołnierz pułku - dowódca kompanii zwiadu ppor. Franciszek Szyndlar. Niemieckie maszyny zaatakowały też III dywizjon 21 PAL. Lotnikom pomogli dywersanci, którzy podpalili stodołę za stanowiskiem ogniowym polskiej baterii. Nasze działa zostały zbombardowane (na szczęcie niecelnie) i zmuszone do zmiany stanowiska. Bombowce zaatakowały również stanowisko ogniowe plutonu artylerii 4 PSP. Niestety, tym razem Niemcy rozbili jedną armatę. 1 września w skoczowskim magistracie nocny dyżur pełnił Franciszek Dański. Po wojnie wspominał on: „około godz. 5 rano przyjąłem telefon z Cieszyna. Dzwonił przedstawiciel starosty Plac-kowskiego: „ wybuchła wojna, proszę uruchomić syreny alarmowe ". Wykonałem rozkaz, a po chwili pokazały się na niebie niemieckie bombowce lecące w stronę Bielska. Otrzymałem pistolet i wyruszyłem do dowództwa w Bielsku ".
O świcie, miedzy godz. 4.45 a 5.45, Niemcy przekroczyli granicę Polski na całej szerokości pasa obrony Armii „Kraków". 4 Luftflotte „S(d-Ost" uderzyła w rejon obronny Armii „Kraków" już o godz. 4.40. Napad bombowy został przeprowadzony w dwóch fazach, porannej i popołudniowej. Samoloty pułków lotnictwa bombowego numer: KG 76 (Do-17Z) i KG 7 (Do-17E) oraz KG 4 „General Wever" (He-111P) zaatakowały kompleksy wojskowe, lotniska czasu pokojowego oraz obiekty cywilne w rejonie Bielska, Katowic, Krakowa i Krosna. Silnie bombardowane było lotnisko w Krakowie. Niemcy atakowali również stacje kolejowe w Trzebini, Oświęcimiu, Tunelu, Kaletach, Czudku, Jaśle i Bielsku. Samoloty 4 Luftflote dokonywały terrorystycznych napadów na pociągi cywilne, od pierwszych godzin wojny bombardując tłumy cywilnych uchodźców. Nawet pojedyncze myśliwce urządzały sobie swoiste polowania na bezbronnych cywili.
Bielsko zostało zbombardowane już około godz. 6. Celem ataku miało być lotnisko w Aleksandrowicach. Nad miasto nadleciało kilka wrogich samolotów, prawdopodobnie Junkersów Ju-87 „Stuka", gdyż świadkowie ataku wspominają, że „od huku silników aż ziemia dudniła ". Polacy nie dali się jednak zaskoczyć. W efekcie, niemieccy piloci zmyleni dobrym maskowaniem zrzucili bomby na Błoniach w Mikuszowicach (na płac ćwiczeń za miastem w tzw. Cygańskim Lesie). Ich wybuchy nie wyrządziły nikomu żadnej szkody, a polskie myśliwce były gotowe do lotu już kilka minut po zniknięciu w chmurach hitlerowskiej wyprawy bombowej. Na patrolowanie rejonu Cieszyna poleciała sekcja w składzie prowadzący, ppor. Bronisław Skibiński i jego boczny, kpr. Jan Kremski. Pozostałe dwie maszyny czekały w pogotowiu na lotnisku.
Rankiem 1 września na stacji kolejowej w Wapienicy stał transport ewakuujący Szkołę Pilotów LOPP im. Józefa Piłsudskiego z Bielska Aleksandrowie. Wśród ewakuowanych był ustronianin Jan Cholewa. W swych wojennych zapiskach odnotował on: „jest godzina 7.30. Wracam do wagonu. Dostrzegam polskie myśliwce PZL P-ll startujące z lotniska. Szum silników mąci chwilowy spokój. W tej samej chwili rozlegają się dźwięki syren fabrycznych. Wyją dziesięciokrotnie głośniej niż w ustrońskiej Kuźni. Zostaje ogłoszony alarm przeciwlotniczy. Z kierunku północno-zachodniego nadlatuje kilkanaście nieprzyjacielskich samolotów. Ktoś mówi, że są to Dorniery Do-17. Polskie PZL atakują. Sypią się długie serie z karabinów maszynowych, silniki wyją przeraźliwie. Prosto nade mną rozgrywa się powietrzna walka, pierwsza w moim życiu widziana na własne oczy. Jeden Z lecących Do-17 wywala bomby. Z przeraźliwym gwizdem spadają obok lotniska niszcząc jedynie strzelnicę. Niemiec po wyrzuceniu ładunku zaczyna się dziwnie zachowywać; chwieje się i ostrą piką schodzi do ziemi ciągnąc za sobą pióropusz czarnego dymu. Znika mi z oczu. P-ll po zatoczeniu olbrzymiego koła wracają lotem koszącym. Postrzelona („jedenastka", przyp.aut.>. aut.) idzie daleko z tyłu, nie dociągając do lotniska, rozbija się tui koło dworca ".
Relacja Jana Cholewy, aczkolwiek cenna obarczona jest jednak kilkoma błędami. Na szczęście zachowały się również wspomnienia dowódcy zasadzki lotniczej Wacława Króla. Zdaniem tego pilota zaraz po starcie polskie samoloty zaczęły się gwałtownie wznosić, pozostawiając pagórki po lewej stronie. Nad Skoczowem „jedenastki" miały już 4000 metrów wysokości. Piloci wyrównali maszyny do lotu poziomego i polecieli wzdłuż toru kolejowego prowadzącego w kierunku Cieszyna. Zachowując ciszę radiową, bacznie penetrowali przestrzeń przed sobą. Wtedy właśnie Bronisław Skibiński usłyszał w słuchawkach skrzeczący głos Wacława Króla.
- Sokół, sokół, jak mnie słyszysz? Wzywa ziemia.
- Ziemia, ziemia, ja sokół, słyszę dobrze, co dla mnie ?
- Sokół, sokół, ja ziemia. Uważaj, w twoim rejonie trójka niemieckich bombowców, wysokość trzy tysiące -
Wacław Król przekazał lotnikom in-formację, którą otrzymał od obserwatora z sieci dozorowania.
Obaj polscy piloci wzmogli obserwację przestrzeni, wytężali wzrok, wykonywali zakosy dla lepszej penetracji. Nagle B. Skibiński zauważył w dole o jakieś 800 metrów niżej szyk nie trzech, a pięciu samolotów hitlerowskich, rozpoznał w nich Dorniery. Zbliżały się z zachodu. Polacy zdecydowali się na atak. B. Skibiński był podniecony. Szarpnął dźwignią gazu i wykonując skręt w prawo zwalił się na hitlerowskie bombowce. Lecz i Niemcy zauważyli polskie myśliwce. Strzelcy pokładowi otworzyli gęsty ogień. Dowódca Donierów położył swój samolot w skręt. Za nim powtórzyły manewr następne bombowce. Dorniery zrzuciły bomby - nie w wyznaczony cel, a po prostu w pole. Postanowili uciekać, B. Skibiński wziął na celownik ostatni samolot w szyku. Zbliżył się do niego na odległość 300 metrów i otworzył ogień z broni pokładowej. Wciąż miał nieznaczną przewagę prędkości. Dopędzał szyk,gdy nagle silnik jego samolotu zachłysnął się, a po skrzydłach uderzyły pociski. Hitlerowskie maszyny umykały, Polak nie mógł już liczyć na zwycięstwo. Tymczasem J. Kremski, wybrawszy odpowiedni moment, wykonał ostry przewrót i od strony słońca runął w stromym locie na Dorniery. Strzelał do nich pod kątem 15 stopni i widać było, że pociski smugowe ogarniają jeden z wrogich samolotów. J. Kremski minął go bardzo blisko i wykonał skręt w lewą stronę. Jeden z silników hitlerowskiego bombowca zadymił. Pozostawał przy tym w tyle za całym szykiem i najwyraźniej obniżał wysokość lotu. Wkrótce wyskoczyła ze spadochronami jego załoga. Hitlerowski bombowiec runął do ziemi.
- Korkociąg! Niemiec zestrzelony, wali do ziemi! Widzę dwa spadochrony - podał przez radio J. Kremski.
Wrogi samolot rozbił się prawdopodobnie w okolicach Trzyńca. Reszta Dornierów na pełnej mocy silników szybko oddaliła się od kąśliwych "jednostek". Za sprawą innego uczestnika starcia, leutnanta Ludwika Mirbachaznamy także niemiecką wersję tamtej potyczki. Pilot Luftwąffe nieco inaczej ocenił wydarzenia, jakie rozegrały się nad Skoczowem. „Noc z 31 sierpnia na 1 września skrócono nam wyraźnie. Startujemy z lotniska w Morawskiej Ostrawie. Pierwszy cel to bateria polskiej artylerii. Przenosimy się następnie nad linie umocnień dla piechoty. Jeszcze dwukrotnie wracamy nad tę samą nieprzyjacielską pozycję, która zatrzymała nasze natarcie. A wokół przepiękny górski krajobraz, pomalowany słonecznymi kolorami. Wierzyć się nie chce, że wokół toczy się wojna. Nagle, nieoczekiwanie, niezauważone w porę, wyskoczyły polskie samoloty. Nie stanowią one dla nas większego niebezpieczeństwa, chociaż uwijają się dzielnie, jakby chciały nadrobić zwinnością braki w szybkości, a przede wszystkim w uzbrojeniu. Studzimy ich zapały, a gdy jedna z polskich maszyn Z czarnym pióropuszem dymu zaczyna opadać w dół, pozostałe odlatują. Starcie kosztuje nas również zestrzelony samolot. Widzę pilota wyskakującego z maszyny, co go też czeka wśród tych barbarzyńców".
Po walce B. Skibiński na uszkodzonym samolocie zawrócił na lotnisko. Z silnikiem wciąż miał kłopoty, nieposłuszny mechanizm co pewien czas „kichał" i „krztusił się". Temperatura oleju podskoczyła. Lotnisko znajdowało się jednak blisko, z tej wysokości można było wylądować nawet bez pracującego silnika. Samolot Polaka dotknął kołami ziemi i potoczył się po murawie. Zdawało się, że dobieg zakończy się normalnie, gdy wtem zaczęło się dziać coś niedobrego. „Jedenastka" przechyliła się na prawą stronę, podniosła niebezpiecznie ogon do góry i przewróciła się na plecy. B. Skibiński wygramolił się z kabiny, zanim piloci i mechanicy dobiegli na miejsce wypadku. Nie odniósł żadnych obrażeń, gdyż był solidnie przypasany do siedzenia. Oględziny maszyny ujawniły przyczynę krasy. Była nią przestrzelona opona. Samolot miał także kilka dziur w skrzydłach, a jego silnik był zachlapany olejem, wkrótce nadleciał J. Kremski. Jego lądowanie odbyło się bez zakłóceń.
Lotnicze starcie nad Skoczowem obserwowało wiele osób. Wśród nich znalazła się również 7-letnia wówczas Łucja Mach. Dzięki jej relacji wiemy, jaki los spotkał jednego z niemieckich pilotów, którzy ratowali się skokiem ze spadochronem. „W 1939 r. mieszkaliśmy w Brennej Leśnicy. Mój ojciec był kierownikiem tamtejszej szkoły. Pamiętam, że było to przed południem. Na niebie leciały dwa samoloty i jeden do drugiego strzelał. W końcu jeden z nich zapalił się i zaczął dymić. Pilot, który z niego wyskoczył, spadł w miejscu, w którym dzisiaj stoi kościół w Leśnicy. Wtedy była tam kaplica. Spadając Niemiec zahaczył się na gałęzi drzewa"
Niemiecki pilot został zatrzymany i wieczorem 1 września oficer informacyjny 21 DPG kpt. Leon Firczyk oraz kpt. dypl. Witold Wróblewski mogli przesłuchać pierwszego jeńca wziętego do niewoli przez żołnierzy mjr Franciszka Perła, dowódcy I batalionu 4 psp. Lotnik zestrzelony nad Skoczowem okazał się podporucznikiem. W protokole z przesłuchania zapisano, że zachowywał się wobec polskich oficerów wyzywająco i bezczelnie.
Polskie samoloty pozostały w Aleksandrowicach do wieczora 1 września. Pierwszego dnia wojny piloci bielskiej zasadzki zestrzelili jeszcze dwie inne niemieckie maszyny. O godz. 17. trzy PZLP- 11c odleciały na lądowisko Igołomnia 25 km na wschód od Krakowa, dołączając w ten sposób do swych macierzystych dywizjonów, które nieco wcześniej przyleciały tam z podkrakowskich Balic.
We wrześniu 1939 r. oprócz samolotów stacjonujących w Aleksandrowicach loty bojowe nad Śląskiem Cieszyńskim wykonały także maszyny RWD-14 „Czapla" z 23 Eskadry Obserwacyjnej bazującej początkowo na lotnisku Palczowice koło Zatora. Na pierwsze zadanie, 1 września o godz. 11.15, poleciała załoga w składzie por. obs. Radomir Walczaki kpr. pil. Adam Bujak. Polacy rozpoznawali oś Cieszyn - Frydek, rejon 30 km na zachód od Frydka oraz drogi na osi Zebrzydowice-Karwina-Morawska Ostrawa, Zadanie wykonali mimo silnego ostrzału ziemi. Meldunki z rozpoznania lotnicy zrzucili na płachty polskich wielkich Jednostek. Niestety, w wyniku ognia opl kpr. A. Bujak został ranny w nogę, zaś pilotowana przez niego "Czapla" ze względu na liczne przestrzeliny, a także na skutek twardego lądowania nadawała się do generalnego remontu.
2 września nisko zalegające mgły sprawiły, że loty rozpoznawcze były możliwe dopiero ok. godz. 9. Tego dnia załoga, w której składzie byli pochodzący z Czechowic por. obs. Oskar Sablik oraz kpr. pil. Antoni Kępczyński penetrowała rejon Frydek-Frysztat. Polski samolot został uszkodzony ogniem opl i rozbił się przy lądowaniu.
Na szczęście lotnicy wyszli z kraksy bez obrażeń. Wieczorem drugiego dnia wojny polskie „Czaple" odleciały na podkrakowskie lotnisko Balice. 3 września 23 Eskadra Obserwacyjna wykonała na korzyść dowódcy Grupy Operacyjnej „Boruta" (danej GO „Bielsko") dwa zadania. Dzień później załoga w składzie por. obs. Oskar Sablik i kpr. Pil. Antoni Kępczyński wykryła w rejonie Cieszyn-Dziedzice podążającą w kierunku Bielska niemiecką kolumnę pancerną.
Po południu 4 września dowódca eskadry por. obs. Władysław Rewakowicz otrzymał rozkaz niezwłocznej zmiany lotniska. O zmroku rzut powietrzny odleciał na lądowisko Kszczonów k. Nowego Korczyna. W ten sposób polskie lotnictwo zakończyło swój udział w bitwie granicznej o Śląsk Cieszyński.
Artykuł pochodzi z „Kroniki Skoczowa” 1999,nr 14 udostępnionej dzięki uprzejmości Towarzystwa Miłośników Skoczowa.