Zaloguj się
Jesteś nowy na OX.PL?
Zaloguj się
Jesteś nowy na OX.PL?
W szpitalu
Dział:

Robert Orawski

W szpitalu

 

 

Podobnie musiało być i w Skoczowie, lecz archidiakon opolski Bartłomiej Reinhold wizytujący parafię skoczowską 28 sierpnia 1652 r. stwierdził, że "w szpitalu, który grozi zawaleniem mieszka sześć osób(...), a z lecznicy i łaźni niewiele pozostało. Ocalało jedynie murowane pomieszczenie dla nich i jeden nie opalany pokój. Obok znajduje się drewniana kaplica ku czci św. Krzyża. Do kościoła należy pole uprawne „na Kempie" i pole obok farskiego zwane „na Bay erkach". Do szpitalika należy pięć stawów rybnych, z czego dwa za rzeką Wisłą oraz trzy w okolicy zwanej „Pod Borkiem". Tutaj jest również łąka(...) Ludność tego miasta jest prawie zupełnie niekatolicka". Wizytator zalecił, aby „ zabiegać wspólnie z radą kościoła o zewnętrzny wygląd zarówno kościoła, jak i szpitala, zgodnie z wolą zmarłego fundatora księcia Stanisława". Oba te przybytki wymieniono razem, co wskazuje, że mieściły się obok siebie lub pod jednym dachem, i że jako własność Kościoła były przedmiotem jego troski, a to potwierdza podane na wstępie przypuszczenie.

 

Fatalny stan przytułku nie wynikał ze złej woli rady miejskiej, ale z rozlicznych nieszczęść, jakie spadły na miasto w trakcie długoletnich wojen religijnych. Dość powiedzieć, że np. 5 czerwca 1655 r. kołnierz duński przebił hajduka Andrzeja, Mandoka, który leżał na ławce przed Czucherową. Po tym żył jeszcze w łaźni 8 godzin". Niedługo potem, bo 21 sierpnia zmarł tam „jeden z wybrańców, urodzony w Polsce Abraham Reinberger, postrzelony przy aresztowaniu rozbójnika Kostki". Nie bez powodu w 1660 r. Rada oświadczyła, że Skoczów "znalazł się w ostatecznej ruinie". Następna wizytacja miała miejsce w 1688 r., kiedy ilość mieszkańców Skoczowa zbliżała się do 1000, a samo miasto było miastem otwartym, nie miało murów „ani żadnych innych fortyfikacji" i prawdopodobnie łaźni. W protokofe wizytatora diecezjalnego nie została już ona wymieniona. On sam zaś zapisał tylko, iż „obok szpitala stoi kaplica. Ten kościół wykonany jest z drewna, poświęcony ku czci św. Krzyża. Znajduje się on jednak już poza miastem. Szpital jest murowany (głównie ściany) i posiada pięć pokoi i jeden piec piekarniczy. Jest pod troską magistratu, który go nadzoruje przy pomocy dwóch zaprzysiężonych osób. Do szpitala należy pole orne i cztery stawy rybne. Pole dzierżawi gmina za 10 talarów. W szpitaliku żyje pięć biedaków. Są oni na utrzymaniu magistratu za wiedzą proboszcza. Rozliczenie szpitala posiada zarówno proboszcz, jak i magistrat (...), ze wsi Roztropice proboszcz otrzymuje corocznie 10 dukatów w naturze i 18 reńskich talarów w monecie. Istnieją na to dokumenty. Za to zobowiązany jest w każdy piątek w kościele szpitalnym, odprawić chwalebną modlitwę lub chwalebną mszę na cześć św. Krzyża lub św. Męki w intencji fundatora". Tym proboszczem był 44 letni Georg Vitecius z Żor, który parafię w Skoczowie objął w 1672 r.

 

Opieka nad chorymi, a tym bardziej ich leczenie, długo nie było główną funkcją szpitala. Jeśli ktoś był chory, to najczęściej pozostawał w domu, a wtedy troszczyli się o niego domownicy. Dawny szpital, bowiem był nie tylko przytułkiem dla biednych, ale pełnił wiele funkcji.

 

Samo słowo biedny, łacińskie pauper, miało kilka znaczeń. Określało się nim nędzarzy, pozbawionych środków do życia, ale także każdego skrzywdzonego w jakiś sposób przez los, a więc kalekę, słabego czy chorego. Trzeba pamiętać, że sam szpital po części określał zakres znaczeń tego słowa. Otóż każdy, kto znalazł się w szpitalu, zasługiwał z tej racji na określenie pauper, biedny. W szpitalu można było spotkać bardzo różnych ludzi, gdyż bieda, która była swego rodzaju przepustką do domu ubogich, miała różną naturę. Decydował o niej stan majątku i zdrowia, a przede wszystkim wiek, płeć, stan prawny, rodzaj wyuczonego zajęcia czy zawodu. Szpital był także przytułkiem dla niechcianych dzieci. Porzucanie niemowląt wynikające z biedy było w dawnych miastach dramatycznym problemem. W niektórych społecznościach obejmowało nawet połowę nowo narodzonych. Podeszły wiek również stanowił podstawę przyjęcia do szpitala. Za starca uważano już człowieka 5060 letniego. Utrata zdolności do pracy i zniedołężnienie niemal wszędzie oznaczały lekceważenie i usunięcie na boczny tor życia. Nie przypadkiem przysłowie powiada, że "stary koń do gnoju, choć przedtem służył w boju". Rzadko się zdarzało, aby rodzina, a szczególnie dzieci troszczyły się o swoich rodziców. Dlatego starcy i staruszki stanowili pokaźną część żebraków, nędzarzy i pensjonariuszy przytułków. Często zawczasu wykupywali oni sobie miejsce w szpitalu, aby w miarę przyzwoitych warunkach spędzić w nim ostatnie lata. Chodziło tu nie tylko i nie zawsze o zabezpieczenie środków do życia, ale raczej o miejsce w społeczeństwie po odejściu rodziny, wynikające z usamodzielnienia się dzieci lub śmierci małżonka, czy też z rozluźnienia związków z cechem.

 

Należy podkreślić, że każda osoba samotna była źle postrzegana, i to nie tylko przez władze miasta. Powszechny niepokój budziły samotne kobiety. One też były w najtrudniejszej sytuacji. Szczególnie, gdy nie miały oparcia w rodzinie. Jak wielki to był problem niech świadczy fakt, iż ponad 30% żeńskiej populacji w miastach stanowiły dojrzałe kobiety, głównie służące, które z tytułu niskiej pozycji społecznej nie mogły założyć rodziny! Próbując się wydostać z tego zaklętego kręgu często zachodziły w niechcianą ciążę (w Skoczowie końcem XVIII w. 4% dzieci pochodziło z nieprawego łoża). Traciły pracę, a status samotnej matki bliski był ladacznicy. W szpitalu mieszkały więc kobiety niezamężne, pannysieroty, a czasem i wdowy. Jak widać, miasto lokowało w szpitalu wszystkich tych, dla których nie było miejsca gdzie indziej. Nie było to równoznaczne z wyrzuceniem tych osób poza nawias społeczeństwa, ale mogło tak być. Szczególny typ szpitala, jakim było leprozoum, czyli zamknięty zakład leczniczy lub kolonia dla trędowatych jest tutaj najlepszym przykładem. Tak jak od nędzarzy i osób samotnych, społeczność miejska izolowała się od trędowatych. Podobna sytuacja, choć na nieporównanie mniejszą skalę, miała miejsce w przypadku szpitali dla chorych psychicznie, które zaczęto zakładać już w XV w. Najczęściej jednak, zajmowała się nimi rodzina. W1622 r. najbliżsi opiekowali się Ewą Wrzaszczykową, mieszczką skoczowska, która „zwariowała i postradała rozum i z tego błazeństwa wyczyniała i obnażała swoje ciało". Gdy zaś stawali się niebezpieczni dla otoczenia, trzymano ich po prostu w więzieniach. W szpitalu mieszkali też ludzie, których miasto z pewnością nie odrzucało. Kierowano tam wysłużonych urzędników i żołnierzy. Znajdowali w nim schronienie pątnicy i pielgrzymi zdążający do miejsc świętych oraz duchowni, głównie graqaliści, tj. ci, którzy nie mieli stałego miejsca w hierarchii kościelnej i związanych z tym dochodów.


W 1713 r. w szpitalu skoczowskim przebywały cztery osoby, kobiety i mężczyźni, a majątkiem zarządzała rada gminna i proboszcz. Trudno ocenić czy szpital znajdujący się na peryferiach Skoczowa padł ofiarą wielkiego pożaru z 4 kwietnia 1713 r., a jeśli tak, to z jakiego materiału został odbudowany. Wydaje się, że użyto do tego drewna, co sugeruje Dziejopis żywiecki, który tak oto opisał to dramatyczne wydarzenie: „ z poniedziałku na wtorek przed samą północą miasteczko Skoczów we Śląsku w Księstwie Cieszyńskim (...) wespół z kościołem farnym nagle zgorzało, nie zostawszy, tylko kiełka domów; wyszedfłjszy ogień od garncarza. Poczem ksiądz pleban tameczny, Nawalany (?) nazwany [faktycznie ks. Jan Richwalski], z turbacyjej zachorzawszy, prędko potym umarł i die 18 Mali [18 maja] z [z] gorzałym kościele pochowany, gdzie nasi cieślowie żywieccy wszyscy tam wyśli na budowanie znowu tego miasteczka".


 

Artykuł pochodzi z „Kroniki Skoczowa” 2000,nr 15 udostępnionej dzięki uprzejmości Towarzystwa Miłośników Skoczowa.