Zaloguj się
Jesteś nowy na OX.PL?
Zaloguj się
Jesteś nowy na OX.PL?
W starym Skoczowie cz. 2
Dział:

Rudolf Kowalik

Z dziejów skoczowskiego zamku

 

I. Przywilej dla miasta.


Jest pierwsze dziesięciolecie XV wieku, właśnie przyjechał książę cieszyński, który jest częstym gościem w skoczowskim zamku. Dobrze się tu czuje, cieszy go widok rzeki, otaczające lasy i góry. Lubi wyjeżdżać na konne przejażdżki wzdłuż Wisły do jednej z bocznych dolin lub starą drogą w stronę Cieszyna.


Po drodze odwiedza miasto, sąsiadujące z zamkiem. Zamieszkują je pracowici i godni szacunku mieszczanie, dbający o rozwój swego grodu. Książę szanuje tych ludzi i ich prawa. Na prośbę skoczowian wystawił dokument gwarantujący im własny samorząd, sądownictwo, możliwość tworzenia cechów, prawo mili i prawa spadkowe.


Niestety, list księcia zawierający wielki przywilej, zaginął i mieszczanie muszą zatroszczyć się o to, by książę wystawił im nowy dokument.

 


2. Podpisanie umowy.


Zanotujmy 1452 rok. Dwaj synowie ks. Bolka I spotykają się w skoczowskim zamku. Są to — Wacław ks. bytomski i tarnogórski oraz Bolko II, który wraz z bratem Przemysławem rządzi księstwem cieszyńskim, ale również samodzielnie zarządza dobrami wokół Karwiny i Bielska. Ks. Wacław sprzedał już swoje dobra siewierskie biskupowi krakowskiemu, a teraz chce ziemię bytomską i miasto Bytom zamienić na dobra na Wschodnim Śląsku. Bolko zgadza się na to i przekazuje bratu miejscowości: Międzyrzecze, Mazańcowice, Ligotę, Rudzicę, Jasienicę, Iłownicę, Roztropice i Grodziec.

Umowa o zamianie została podpisana w skoczowskim zamku.

 


3. Póki woda będzie płynąć...


Jest dzień 13 czerwca 1521 r. Na placu zamkowym stoi wiele powozów. W zamku zebrało się doborowe towarzystwo. Przyjechał ks. Kazimierz II, kanclerz książęcy Jan Czelo z Czechowic, sędzia ziemski Jan Goczałkowski, pan Wielkopolski z Hażlacha i Mikołaj Kloch z Bestwiny, panowie Jan i Stefan z Nierodzimia oraz wiele innych dobrze urodzonych osób. Wkrótce nadchodzą
także przedstawiciele miasta Skoczowa — burmistrz i rajcy.


Dzisiaj będzie tu w zamku zawarta umowa: panowie z Nierodzimia zgadzają się by skoczowscy mieszczanie zbudowali jaz na Wiśle, co umożliwi nawodnienie dwóch miejskich stawów. Wzamian, skoczowianie zobowiązują się płacić panom z Nierodzimia 16 groszy rocznej opłaty, „jak długo woda płynąć będzie i jak długo będzie używana". Gdyby zaś się zdarzyło, że woda z rowu wyrządza szkody „ na drogach i przejściach", zobowiązują się do naprawy jazu. Przede wszystkim mają się troszczyć o to , aby woda nie wyrządzała szkody właścicielom Nierodzimia, ich potomkom i spadkobiercom.


Umowa jest gotowa, spisał ją Melchior Prus, bakałarz z Cieszyna. Książę proszony przez obie strony o zgodę i poparcie, łaskawie podpisuje dokument.

 

4. Skoczów pod młotkiem.


W 70 lat później znika drewniany zameczek. Na jego miejscu stoi murowana budowla. Nie widać również piastowskiego godła. Zamiast niego nad wejściem błyszczy godło pana z Logau z Aitendorfu.


Jak to można wyjaśnić?


Kiedy zmarł ks. Fryderyk Kazimierz, któremu ojciec przekazał między innymi Skoczów, okazało się, że jego ogromne długi mogą zostać spłacone jedynie przez sprzedaż dóbr książęcych. W ten sposób Skoczów poszedł pod młotek. Lecz Gotthard z Logau i Altendorfu, który go nabył, nie cieszył się długo majątkiem. Po jego śmierci zarząd prze
jeli bracia Maciej i Jerzy.


Przyjechali do Skoczowa 24 maja 1991 r.. aby przychylić się do prośby


"szlachetnego i najdroższego" pana Wilhelma Wundscha z Przedlowic i potwierdzić darowizny, które miał od Gotthard a z Logau. A były to: rola, dom z obejściem „na przedmieściu Skoczowa", do tego staw Mikulióski, kawałek gruntu przy drodze do Górek, inny nad Brennicą na granicy z Pogórzem, trzeci nad potokiem koło Kiczyc. Panowie Maciej i Jerzy wiedzą i doceniają wierną służbę dla ich świętej pamięci brata i zgadzają się „dać za wszystkie razem wzięte kawałki wolne gospodarstwo".

 

5. Elżbieta Lukrecja.


W latach czterdziestych XVII wieku godło piastowskie jest znów na zamku. Z całej okolicy podążają ludzie, aby oglądać przyjazd do zamku znamienitych panów, a w szczególności pozdrowić księżnę Elżbietę Lukrecję, dzielną władczynię tego kraju.


Co spowodowało takie zgromadzenie? Dlaczego księżna zwołała szlachtę z całego księstwa? Toczy się wojna trzydziestoletnia. Na Węgrzech działa Rakoczy, na Morawach siedzą Szwedzi, którzy już raz byli na Śląsku i pozostawili straszne wspomnienia. Należy się spodziewać, że wrócą tu z węgierskimi rebeliantami. Ks. Elżbieta Lukrecja wyjaśnia, że należy temu przeszkodzić i wszyscy muszą się do tego przyczynić. Poleciła już góralom budowę szańców na przełęczy jabłonkowskiej, ale jest tam za mało ludzi, dlatego też panowie muszą dać swoich poddanych i zatroszczyć się o uzbrojenie, amunicję i zapasy żywności. Niebezpieczeństwo jest wielkie, zadanie trudne, dlatego potrzebne jest szybkie przeprowadzenie robót przy umocnieniach.


To powiedziała księżna. Czyjej słowa dotrą do serc obecnych, czy rozkazy
zostaną wykonane? Wiemy, jak zatwardziali mogą być panowie, kiedy chodzi

o złożenie ofiary dla dobra kraju. Wkrótce po tym wielkim zgromadzeniu szlachty, część zamku została urządzona według wskazówek człowieka, który przybył z Cieszyna z listem od księżny. Był to mincmistrz Jan Lohs, który miał za zadanie uruchomić skoczowską mennicę, nieczynną od dłuższego czasu.


W piśmie polecono, by udostępnić odpowiednie  pokoje na mieszkanie

1 prowadzenie mennicy. Zobowiązano go też do dbałości o stan pomieszczeń. Jan Lohs był krótko w Skoczowie. Zastąpił go Ludwik Bremen, który jednak wolał pracować w Cieszynie, gdyż „bicie pieniędzy w Skoczowie nie jest bezpieczne ze względu na kłótnie między stronnictwami istniejącymi w tym czasie". Jego działalność w skoczowskiej mennicy zakończyła się po kilku miesiącach, gdyż został uwikłany w proces „z powodu mało wartościowych krajcarów i tym podobnych monet". Ostatecznie skoczowska mennica została zamknięta w 1649 r.


6. Rycerz odciął wodę.

Odnotujmy rok 1679. Od ponad 20 lat nie ma już nad bramą piastowskiego godła i nigdy już nie będzie przywrócone. Cieszyńska linia Piastów wymarła, Śląsk jest teraz prowincją Austrii, a w Cieszynie zasiada hetman krajowy, który zastąpił księcia.


14 listopada 1679 r. w skoczowskim zamku zasiedli wielcy panowie tej ziemi — sędzia krajowy Rudolf Sobek von Kornicz pan na Landeku,Wielkiej i Małej Rudzicy, kanclerz krajowy Wacław Welczek baron von Gutenland i Hulczyn pan na Górnym Simoradzu , Wa

cław Jerzy Skoczowski z Kojkowic pan na Wilamowicach i Brzegu, Jan Rudeck: Starszy z Radoczy pan na Maryc; i Wielkich Ochabach, Jerzy Karol Sobek von Kornicz pan na Grodźcu i Bielowicku, burgrabia Jerzy Ferdynand Rusecki pan na Suchej i Trzanowicach. Wilhelm Skoczowski z Kojkowic i Międzyświecia, Jan Licen baron z Gumien oraz Adam Marklowski Starszy z Żebraczy pan na Hermanicach i Nierodzimiu.

Co oznacza ten wielki korowód panów i co chcą tutaj przedstawiciele miasta Skoczowa?.


Przybyli tu by załatwić konflikt między panem Adamem Marklowskim a skoczowskimi mieszczanami. Właściciel Nierodzimia zerwał jaz na Wiśle należący do miasta i odciął mu w ten sposób wodę. Mieszczanie pozwali go przed sąd krajowy Księstwa Cieszyńskiego. Jego sprawa wygląda bardzo źle, gdyż naruszył udokumentowane przywilejami prawa Skoczowa i wyrządził miastu wielkie szkody. Jednak panom udało się doprowadzić do ugody między zwaśnionymi stronami „dla uniknięcia dalszych wydatków, procesów i powikłań". Pan Adam Marklowski będzie musiał zbudować na nowo jaz, a za karę przyjmie utrzymanie mostu, o który dotąd troszczyło się miasto.


W ten sposób zakończyło się to nieporozumienie.


7. Ucieczka Marii Luizy.


W 1805 r. stary zamek już nie istniał. Na jego miejscu stała budowla z grubymi murami i łamanym dachem. Nie rezyduje tu już burgrabia, lecz zarządca Komory Cieszyńskiej ze swymi urzędnikami.


Zbliża się Boże Narodzenie. Śnieg
leży na dachu, gzymsach, w ogrodzie i na filarach bramy wjazdowej. W budynku panuje gorączkowa krzątanina, gdyż zapowiedziano bardzo ważne odwiedziny. Właśnie był tutaj posłaniec, który przyniósł podniecającą wiadomość, że przybędzie Maria Luiza córka cesarza.


Napoleon pobił Austriaków i Rosjan pod Austerlitz, zajął Wiedeń i posuwał się dalej. Dwór wiedeński i urzędnicy uciekli — cesarz do Bratysławy, cesarzowa do Frydku, gdyż rozchorowała się w czasie podróży i tu pozostała, rada wojenna, kancelaria dworska, poczta dworska, skarbiec i finanse do Cieszyna, zaś arcyksiężniczka ma się zatrzymać w skoczowskim zamku. Wkrótce przybędzie i ma się tu zatrzymać na jakiś czas.


Czy chcesz ujść przed Korsykaninem, Mario Luizo? Nie uciekniesz przed nim. Wojna, która przepędziła Cię z Wiednia, po kilku dniach się zakończy. Napoleon przyjdzie znowu, a ty córko Habsburgów będziesz jego żoną, bez względu na to czy odpowiada to tobie i twojemu cesarskiemu ojcu.


8. Cesarz Aleksander odwiedza zamek.


Końcem września 1814 r. w zamku znów są goście. Przed zamkiem zatrzymał się długi rząd powozów. Duża grupa zagranicznych gości udaje się do budynku aby odpocząć, póki nie zostaną zaprzągnięte nowe konie.


Kim jest ten wysoki przystojny mężczyzna o twardym spojrzeniu i ujmującym uśmiechu? Mężczyzna, który ze

swymi ludźmi rozmawia miękkim słowiańskim językiem, zaś z zarządcą —wspaniałym niemieckim bez akcentu. To nie kto inny, jak Aleksander car Rosji, który podróżuje na kongres doWiednia. Będą tam porządkować mapę Europy, na której Napoleon narobił tyle zamieszania.


Czy cesarz przeczuwa, jak długo będą trwały rokowania i z jakim trudem będą prowadzone? Czy cieszy się na rozrywki przygotowane dla gości w Wiedniu? Dlaczego nie? Aleksander będzie tańczył i tańczył przez czterdzieści nocy, jedna za drugą; będzie uczestnikiem wszystkich zabaw, z których „dywan polityki będzie utkany". Będzie brał udział w rautach na zamku, w zabawach w cesarskiej ujeżdżalni i ogrodach, w ludowych festynach, w polowaniach z sokołem w Laxenburgu, w przedstawieniach teatralnych i baletowych.


Pomimo tak licznych rozrywek osiągnął swój cel wbrew Metternichowi i Talleyrandowi. Do swego państwa przyłączył większą część Księstwa Warszawskiego. Dziś, w końcu września 1814 r. jest w Skoczowie. Prawdopodobnie za kilka dni nie będzie już pamiętał nazwy tego małego miasteczka, w którym spędził parę godzin.


Po kilku latach, 4 stycznia 1823 r. jest tu znowu — w drodze powrotnej ze spotkania Świętego Przymierza w Weronie. Zatrzymuje się w zamku, je obiad i w podzięce ofiarowuje żonie zarządcy drogocenny naszyjnik. Znawcy wycenili jego wartość na 500 florenów w srebrze.

Tłum. J. Drabina

 

Skoczowski dom ubogich


I. Testament wielkomieszczanina.


Podwaliny domu dla biednych wraz z należącym do niego kościółkiem, należą do najstarszych zabytków Skoczowa.


Jak wynika z opisu budynków mieszkalnych sporządzonego w 1775 r., szpital dla ubogich mieszczan założył pewien wielkomieszczanin, który ofiarował na ten cel swój majątek. Zapis testamentowy obejmował zabudowania, pola, ogrody, łąki i stawy. Zgodnie z zapisami fundacyjnymi, które spłonęły wraz z majątkiem archiwum w 1713 r., w domu tym mogło przebywać czworo ubogich mężczyzn i kobiet, a majątkiem szpitala zarządzała rada gminna i proboszcz.


Szpital wymieniony jest w wielu starych dokumentach miejskich.


Pierwszą historyczną wzmiankę o nim spotykamy w dokumencie ks. Kazimierza z 1484 r. Książę odstąpił skoczowskiemu szpitalowi ubogich ze swych dóbr łąkę na założenie stawu rybnego. Również w 1504 r. korzystał szpital ze świadczeń księcia. W 1550 r. ten sam książę sprzedał szpitalowi inny staw rybny za zaległy czynsz rzeźników skoczowskich wynoszący 40 guldenów węgierskiej wagi.


Od ks. Wacława otrzymał szpital staw „Szubieniczny", a w roku następnym drugi —„Sodzawiczny".


Na wzmianki o szpitalu natrafiamy w „Skoczowskich Osobliwościach". „5 maja 1622 r. zmarł ubogi młodzieniec

o nazwisku Junker Mader, który jako ciężko chory leżał w szpitalu.


W 1624 r., dzień przed Wielką Nocą, między godz. 10 a 11 przed północą został w budynku pana Mikołaja Kubienia zamordowany kawaler o nazwisku Georg, urodzony w Cieszynie. Został on pochowany na nowo założonym cmentarzu przy szpitalu."


Z powyższych danych wynika, że szpital istniał już w XV wieku i służył nie tylko jako przytułek dla ubogich i włóczęgów, ale przyjmowano tam ludz; wymagających opieki. W jego pobliżu znajdował się cmentarz.

 

2. Ogrody, łąki, stawy i stawki.


Zgodnie z opisem z 1795 r. do domu ubogich należały dwa ogrody, obora


1 stodoła, kawałek pola aż do granicy Wilamowic „gdzie jest źródło siarczane", drugie pole nad Bajerką przy drodze prowadzącej do Górek. Prócz tego łąka przy chałupie Andrzeja Kłapsi, łącznie z dębami i zaroślami, a także trzy duże stawy — Druzny, Podleśny i Czerniowy oraz dwa mniejsze na Górnym Borze.


Wszystkie te nieruchomości łącznie z zabudowaniami gospodarczymi i bydłem — a szpital miał zwykle 3 konie i 10 krów — były co trzy lata wynajmowane ubiegającym się na otwartej licytacji w ratuszu. Najemca miał obowiązek wypłacić tytułem najmu odszkodowanie w wysokości 48 guldenów, zapewnić wolne mieszkanie oraz dać pełne utrzymanie i opał czterem ubogim mieszkającym w szpitalu. Pozostała część należności była przeznaczona na utrzymanie szpitala i kościółka.

 

3. Panowie z magistratu popełniają błąd.


Co się stało ze znacznym majątkiem domu ubogich? Zniknął on pod koniec
XVIII wieku w osobliwy sposób. Akt erekcyjny mówi o tym jednoznacznie.


Cesarz Józef II wydał zarządzenie, że nieruchomości należące do szpitali należy sprzedać a uzyskane sumy zdeponować na oprocentowane konto. Domy dla biednych miały być odtąd utrzymywane z odsetek uzyskanych od kapitału. W tych okolicznościach doszło do niewybaczalnego zaniedbania członków magistratu. Licytacja gruntów skoczowskiego szpitala odbywała się w cieszyńskim starostwie akurat w dniu jarmarku w Skoczowie. Nikt z zainteresowanych licytacją skoczowian nie mógł się więc w tym dniu udać do Cieszyna. Na licytacji obecny był jeden urzędnik magistratu skoczowskiego i jeden mieszczanin. Wobec tego licytacja wypadła na jego korzyść, gdyż kupił grunty szpitala bardzo tanio. Szpital zaś poniósł wielkie straty, gdyż uzyskano ze sprzedaży jedynie 2 200 guldenów.

 

4. Pomoc księcia saskocieszyńskiego Alberta.


W 1794 r. zapadła decyzja w sprawie przebudowy szpitala i powiększenia kościółka. W pisemnej prośbie skierowanej przez burmistrza i deputowanych miejskich do protektora księcia Alberta ; księżny Krystyny czytamy, że szpital jest w ruinie, a kościół wymaga powiększenia, by można było odprawić w nim nabożeństwa w określone dni.


Zarządca skoczowski Vincent Ludwig potwierdził wniosek władz gminnych i ich prośbę o pomoc w wykonaniu prac budowlanych. Także administrator Komory Cieszyńskiej Jan Kastner zaopiniował pozytywnie prośbę skoczowian i pomoc została zapewniona.


Miasto otrzymało łamany kamień, cegłę, wapno, żelazo, gonty i tarcicę. Do

tego doszły ofiary pieniężne i materiały od miejscowych mieszczan, cechów i zarządcy zamku. Można było podjąć budowę. Prace szybko posuwały się do przodu. Wiosną 1795 r. położono kamień węgielny pod nowy budynek szpitala, a w sierpniu budowa była ukończona. Odnowiono też kościół — przedłużono mury o 3 sążnie, wybudowano nową ambonę i wstawiono nowe szyby. Wewnętrzne prace wykonali bezpłatnie mistrz murarski Ignacy Schmidt i rzeźbiarz Wacław Donay.

 

4. Dokumenty pamiątkowe w bani na wieży.


W późniejszych latach szpital uzyskał kilka fundacji. Najważniejsze założył Maksymilian Habel, mieszczanin i poczmistrz skoczowski. Umożliwiały one wzniesienie piętra, urządzenie szpitala i postawienie nowej wieży kościelnej. Dla upamiętnienia dobroczyńców i fundatorów sporządzono Akt erekcyjny, który 29 października 1870 r., w czasie ustawienia krzyża, włożono do bani na wieży kościółka szpitalnego.


Z dokumentu dowiadujemy się, że skoczowski mieszczanin Maksymilian Habel przekazał komisji gminnej w składzie: Antoni Michl, notariusz, Karol Kołodziej, pasamonik i Franciszek Waliczek, kupiec, kwotę 3 000 guldenów na wybudowanie szpitala i domu sierot. Prace zostały wykonane przez mistrza murarskiego Józefa Kowala, mistrza stolarskiego Fryderyka Wenzla i mistrza blacharskiego Jana Thena. Krzyż na wieżę wykonał starszy mistrz ślusarski Antoni Świetlik, a o złocenia postarał się kapelusznik Antoni Olbrecki — obaj nieodpłatnie. Pismo kończy się słowami: „Niech Bóg chroni i pobłogosławi tę budowlę wraz ze szlachetnymi dobroczyńcami i kierującymi budową, jak również chorych i zubożałych mieszczan oraz pozostałe po nich sieroty, przyjęte do tego domu... wyłączając żydowskich biedaków".


Dnia 1 stycznia 1872 r. Maksymilian Habel przekazał komisji gminnej 12 000 guldenów jako kapitał obrotowy na uruchomienie działalności szpitala. W dołączonym do darowizny liście znajduje się godna uwagi wskazówka: „Choć jest to dla mnie kwota znacząca, to pozwoli ona łącznie z krajową pomocą w wysokości 200 guldenów, na przyjęcie najwyżej 4 chorych i 6 sierot. Dlatego błagam Boga, aby oświecił On moich ziomków, by swą religijność i miłość do Boga wykazywali przede wszystkim poprzez humanitaryzm i miłość bliźniego oraz aby zajęli się szpitalem zamiast wydawaniem pieniędzy na bezużyteczną nicość i lichotę. Podstawowe przykazanie religii — miłość do Boga — odnajdzie się potem. Szpital ma służyć potrzebującym bez względu na ich wyznanie, wyłączając żydowskich żebraków, którzy uzyskują jałmużnę w swoich rodzinach i w rodzinach umierają. Szpital może także przyjmować osoby zamiejscowe, zarówno chorych, jak i sieroty, szczególnie wówczas, gdy mają możliwość pokryć całość lub część kosztów pobytu. Jest moim życzeniem, by sieroty wyróżniały się wśród nie wychowanych dzieci miejskich dobrym obyczajem, pilnością i nauką. Mają być stale zajęte w domu zabawą i muzyką."


Niestety, myśl (zamiar) Maksymiliana Habla budowy domu sierot w Skoczowie nie została wtedy urzeczywistniona. Nie pozwalał na to zbyt szczupły kapitał założycielski.

Tłum. P. Szarzeć

 

Pożary w Skoczowie


Stare księgi często opowiadają o pożarach miast. W czasach, gdy domy były drewniane, ulice wąskie, a straże pożarne nieodpowiednio wyposażone, nieostrożność w jednym domu mogła stać się przyczyną zniszczenia całego miasta.


Także nasze śląskie miasta — Cieszyn, Bielsko, Skoczów, Jabłonków, Frysztat, Strumień i Żory — były, jak dowiadujemy się z zachowanych dokumentów, wielokrotnie doświadczane niszczącymi pożarami i zamieniane w zgliszcza. Kronikarze często zadowalają się odnotowaniem nieszczęścia w jednym zdaniu, pozostawiając wyobraźni czytelnika odtworzenie sobie całej niedoli mieszkańców strawionego przez pożar miasta, a więc utraty całego majątku, pozbawienia dachu nad głową, niewygód, biedy, głodu. Wiemy, że po czasie wracała chęć do życia, zapał do działania, pozwalające wskrzesić na gruzach nowe życie i odbudować gospodarkę.


W przeszłości Skoczowa wymienia się trzy wielkie pożary, które wybuchały w latach 1531, 1713 i 1756 oraz kilka mniejszych. Wiemy o nich dzięki starym dokumentom i kronikom.


Jednak wielki ogień nawiedził miasto już w XV wieku. Wzmiankę o tym zawiera najstarszy zachowany dokument miejski z 1470 r. Wynika z niego, że Skoczów posiadał tzw. wielki przywilej, który spłonął w czasie pożaru miasta i stąd książę Przemysław II, przychylając się do prośby burmistrza i rady, potwierdził wcześniejsze przywileje aktem z 1470 roku.


Wielkie nieszczęście spadło na Skoczów w 1531 r. Trudno uzmysłowić sobie wielkość i zasięg pożaru czytając w „Skoczowskich osobliwościach" lakoniczną wzmiankę: „Skoczów zgorzał". Z zapisków kościelnych wynika, że kościół też został wtedy zniszczony.


Zachowały się informacje o dwóch mniejszych pożarach w XVII wieku. W 1660 r. w płomieniach stanęła gorzelnia w pobliżu zamku, a w dwa lata później „był wielki ogień na Kamieńcu koło ogrodu Adama Hagesa".


Nieszczęśliwy był dla Skoczowa 1713 rok. W nocy 3 kwietnia powstał (prawdopodobnie w domu garncarza koło kościoła) pożar, który zamienił prawie całe miasto w zgliszcza. Według Rużańskiego był to drugi pożar. Bardzo ucierpiał zamek. Kościół, fara, dokumenty i księgi kościelne, wszystko padło pastwą płomieni.


Trzeci pożar wybuchł 7 maja 1756 r. Kronikarz ks. Rużański pisze krótko: „W tym dniu Skoczów rozpłynął się w dymie."


W pierwszym tomie metryk urodzenia skoczowskiej parafii znajduje się łaciński zapis ówczesnego proboszcza Andreasa Pstinskiego, który opowiada

o tym nieszczęściu: „W dniu 7 maja o godzinie dwunastej w południe wybuchł straszny pożar w miejskiej piwiarni, który wskutek silnego wiatru w przeciągu pół godziny objął cały Skoczów. Szkody były olbrzymie. Całe miasto, kościół, zamek, stodoły, wielkie i małe zabudowania znalazły się w płomieniach. Fara spaliła się do gruntu z meblami, pozostałymi przedmiotami wyposażenia i zapasami. Proboszczowi z wielkim wysiłkiem udało się uratować metryki i naczynia kościelne. Kościół został całkowicie zniszczony. Nic nie pozostało z ołtarzy i ambony, dzwony się stopiły."


Rużański wspomina jeszcze o pożarze z 18 sierpnia 1832 r., kiedy spłonęła fara, wikarówka i stajnie. Pisze on: „Trudno podać przyczynę pożaru: nieostrożność służby, amoże podpalenie.. "Zniszczeniu uległo wyposażenie probostwa i potrzebne zapasy różnego rodzaju zbóż.


Tyle o pożarach w starym Skoczowie.


Na jednym z bocznych ołtarzy kościoła parafialnego w Skoczowie znajduje się obraz, przedstawiający płonące miasto. Nad miastem widnieje postać św. Floriana patrona strażaków, który gasi ogień. Z wyglądu kościoła, wieży ratusza i układu zabudowy poznajemy stary Skoczów. Obraz jest dziełem nieznanego malarza, który pod wpływem opowieści z przeszłości, na swój sposób błaga niebiosa o opiekę nad miastem, doświadczonym takimi klęskami.


Tłum. J. Drabina

 

Dzień grozy w Skoczowie


10 maja 1910 r. w godzinach przedpołudniowych na ulicach Skoczowa rozległ się przerażający okrzyk „Pali się!!!".Ludzie wybiegali z domów, słychać było częste , natrętne sygnały trąbek. Paliło się przy ul. Fabrycznej. Początkowo był to jeden dom, ale już wkrótce w płomieniach stanęło kilka domów. Wiatr rozrzucał snopy ognia, rozszerzając szybko zasięg pożaru. Płomienie przeskakiwały z domu na dom, a niepowstrzymane zbliżały się w kierunku rynku. Wkrótce paliły się już budynki wschodniej pierzei rynku, przy której dzisiaj stoi apteka; ogień wdarł się też na ul. Zamkową. Wydobywające się z płonących domów czarne chmury dymu otaczały rynek i przyległe ulice, śródmieście zalegały nieprzeniknione ciemności. Przerażeni i zdezorientowani mieszkańcy nie wiedzieli czy mają ratować swój dobytek, czy uciekać. Szybkość z jaką ogień się rozprzestrzeniał, uniemożliwiała planowe przeciwdziałanie. Wielu uciekało, obładowanych przedmiotami małej wartości. Niektórzy porywali tylko dzieci i uciekali z nimi na Kaplicówkę.


Straże pożarne przybyłe z różnych stron były początkowo bezsilne wobec rozszerzającego się żywiołu. W akcji gaszenia brały udział straże z okolicznych wsi, jak również z Cieszyna, Bielska i Strumienia. Skoczowskie sikawki z powodu niewłaściwej obsługi były przez dłuższy czas wyłączone z akcji. Szczęśliwie w godzinach wieczornych udało się powstrzymać dalsze rozprzestrzenianie się ognia, zwłaszcza przejście w ul. Ustrońską. Praca strażaków nie skończyła się. Swoją ciężką i niebezpieczną służbę pełnili jeszcze przez całą noc, aż do 11 maja przed południem. Dopiero wtedy wielki pożar został ugaszony i niebezpieczeństwo zażegnane. Można było dokonać przeglądu szkód, jakie spowodował pożar. W ruinie stało 16 domów — 5 przy ul. Fabrycznej, 2 przy ul. Zamkowej i 9 przy rynku.


W pożarze, który wybuchł 10 maja 1910 r. wiele rodzin straciło dach nad głową. Znalazły one w większości schronienie u krewnych lub przyjaciół. Wielu kupców straciło swe sklepy. Zbudowali potem drewniane baraki w rynku i przy niektórych ulicach, i tam chwilowo sprzedawali swe towary.


Wśród doniesień o pożarze jest też opowieść o starej winiarni, która wów


czas została zniszczona i o złotych monetach, które w tym miejscu znaleziono przy sprzątaniu ruin. Winiarnia stała na miejscu dzisiejszej apteki i była miejscem przyjemnego i wesołego spędzania czasu. Tutaj spotykali się mieszczanie i urzędnicy o różnej pozycji społecznej i dochodach, żartowali i bawili się, nie martwiąc się sprawami wielkiego świata. Stara kronika zawierająca dawne nazwiska, wesołe wersety i śmieszne zapiski, jest świadectwem beztroskiego i wesołego spędzania czasu w tej winiarni. Gdy po pożarze robotnicy przekopywali fundamenty tego domu, natknęli się na kamionkowy dzban wypełniony do połowy złotymi monetami. Jakie to były monety i w czyje ręce się dostały — o tym zapiski milczą.

Tłum. J. Drabina

 

Gospodarka rybna w stawach starego Skoczowa


W północnowschodniej części ziemi cieszyńskiej leży wiele stawów. Rozpadające się i przekopane wały przecinające dolinę Wisły świadczą o tym, że w dawnych czasach było ich jeszcze więcej.


Trudno sprawdzić lub udowodnić tezę, jakoby pierwsze wielkie stawy zakładali na Śląsku benedyktyni w XIII wieku. Jest jednak pewne, że już przed

setkami lat prowadzono tu dobrze rozwiniętą gospodarkę rybno-stawową. Każdy większy właściciel ziemski miał swoje stawy, które zaopatrywały jego stół i gości. Z czasem zaczęto sprzedawać ryby. Rozwój miast i wzrost zaludnienia spowodowały rozwój gospodarki pieniężnej. Jednym z pewnych źródeł zysku była hodowla ryb. Zakładano więc coraz więcej stawów i robiła to nie tylko szlachta, ale także miasta i zwykli mieszczanie. Tak było również w starym Skoczowie.


Stawy ciągnęły się po obu stronach rzeki w kierunku północnym. Kępa Winogrodzka w Pierśćcu rozdzielała krainę stawów na dwie części — stawy rozłożone wzdłuż Wisły od Skoczowa aż pod Strumień i te nad Iłownicą, bardziej na północny-wschód.
Stare dokumenty miejskie, do których zachowania i uporządkowania przyczynił się skoczowianin J. A. Gorgosz, zawierają wiele postanowień o nawadnianiu, stawach i wałach, co dowodzi znaczenia tej dziedziny gospodarki.Większość interesujących nas dokumentów została wystawiona w Cieszynie lub w Skoczowie i opatrzona pieczęciami cieszyńskich książąt: Przemka (14521477), Kazimierza (14771528), Wacława III Adama (15401579) i Adama Wacława (15951617). Jeden został sporządzony w Pogórzu*, gdzie jeszcze dziś dobrze rozwija się gospodarka rybna.


Kilka dokumentów informuje na przykład o nadaniach stawów. I tak, w 1453 r. Mikołaj Berka z Wilamowic otrzymał od ks. Przemka grunt na założenie stawu poniżej miasta, przy stawie

książęcym zw. Skoczowski. W 1504 r. ks. Kazimierz przekazał swemu marszałkowi Mikołajowi Brodeckiemu na własność grunt książęcy z zastrzeżeniem, że przy zakładaniu dalszych stawów należy przestrzegać, aby nie powstały szkody w lesie, gdzie rosną duże drzewa na budulec. Grunt, na którym Brodecki zakładał stawy rozciągał się od Zabłocia do stawów leśnych koło Skoczowa.


Pewne dokumenty są potwierdzeniem zawieranych umów. W1521 r. ks. Kazimierz potwierdził umowę zawartą między mieszczanami skoczowskimi a Janem i Stefanem panami na Nierodzimiu na budowę jazu na Wiśle. Woda potrzebna skoczowskiej gminie do nawadniania stawów miała być tak poprowadzona przez teren Nierodzimia, aby ją w pierwszej kolejności otrzymały stawy
miejskie, a potem także stawy Miszki z Harbutowic. W zamian mieszczanie zobowiązywali się płacić właścicielom Nierodzimia rocznie 16 groszy.


Dwa dokumenty wymieniają pracowitego kowala Grzegorza zwanego Doktorem, któremu Stefan Pogórski sprzedał trzy stawy. Opłata dzierżawna miała wynosić 14 groszy rocznie. W 1559 r. ks. Wacław III Adam potwierdził akt kupna z 1545 roku.


Także Paweł młynarz w Pruchnej, właściciel młyna, miał staw w Skoczowie. W 1602 r. ks. Adam Wacław potwierdził mu prawo własności, za co młynarz Paweł zobowiązał się płacić rocznie 2 guldeny oraz naprawiać jaz i koryto młynówki.


Pozostałe dokumenty mówią o darowiznach. W 1507 r. ks. Kazimierz darował miastu kawałek błotnistej łąki poniżej granicy z Godziszowem na założenie stawu. W kilkadziesiąt lat później Skoczów otrzymał na założenie rybnika łąkę poniżej książęcego stawu Mikuliński sięgającą aż do granicy gruntów
Andrzeja Gródeckiego i stawu Jakubowskiego.


Skoczowski szpital dla ubogich utrzymywał się z gospodarki rybnej. W 1484 r. otrzymał od ks. Kazimierza łąkę położoną powyżej stawów Jana Stiwimecha, graniczącą z jednej strony z miejskimi pastwiskami, a z drugiej ze stawami Pawła Herbotema. Ną tej łące miano założyć staw na potrzeby biednych. I ks. Wacław Adam pamiętał o szpitalu skoczowskim. Uwzględniając prośby burmistrza i rajców podarował szpitalowi w 1571 r. staw zw. Szubieniczny, a w rok później następny — Sodzawiczny.


Z późniejszych zapisków dowiadujemy się o szczególnych zasługach starego mieszczanina skoczowskiego Pawła Morcinka, który zajmował się hodowlą ryb i zagospodarowywaniem stawów miejskich.


Tyle mówią stare dokumenty o czasach, kiedy gospodarka rybnostawowa miała dla miasta wielkie znaczenie.

Tłum. J. Drabina

 

Sylwestrowa księga

czyli 40protokołów z dobrych i złych dni


Była kiedyś winiarnia. Znajdowała się na miejscu dzisiejszej apteki. Do 1899 r. prowadził ją Karol Kukucz, a później Rudolf Bauer. Z roku na rok cieszyła się większym powodzeniem. Bywali w niej ci, którzy delektowali się dobrym trunkiem i swobodną rozmową. Nie pytano tam o pozycję i dochody, najstarszy
w hierarchii urzędnik siedział przy najmłodszym, ziemianin przy majstrze — tu w winiarni wszyscy byli równi.


Z czasem powstało tutaj bardzo zżyte z sobą grono bywalców, którzy często popijając z powagą rozprawiali o sprawach miasta i świata.


O tym, jak spędzali oni ostatni dzień w roku informują protokoły z sylwestrowych posiedzeń z lat 18781920.


Na każdej stronie napisano nazwiska stałych gości, obok zaś wiele wierszyków. Jeden z nich upomina:


„Nanoście tutaj swoje nazwiska

i twórzcie wiersze jednak nie zapominajcie przy dzisiejszym

winie

O potrzebach ducha."


Wino pobudzało stale potrzebę tworzenia rymowanek, które płynęły bez końca, jak wino serwowane przez usłużnego gospodarza. Najwięcej jest utworów w stylu Anakreona:


„Pij aby nos jasno blyszczoł jak karbunkui;

Masz potem światło w mroku

istnienia."

Na innym miejscu czytamy :

„Sylwester świętym mężczyzną byl,

ponieważ modlił się i pił.

Jak możemy nie popijać,

kiedy butelki nie przestają

na nas kiwać."


Obok znajdują się niewinne żarty bywalców, życzenia pomyślności w Nowym Roku, przypuszczenia dlaczego nie pojawił się jeden czy drugi, a także, tu


1 tam, smutne rozważania:

„Gdybym miał u Kukucza w przyszłym

roku nie być, zachowajcie o mnie dobrą pamięć!" lub:

„Tak lecą roki, że zanim się spostrzeże,

w trumnie leżą jego zwłoki." Jeżeli zmarł ktoś spośród towarzystwa zbierającego się przy stole, następny Sylwester naznaczony był żałobą. Ktoś skarży się: „Jest zbyt smutno, by można było

tworzyć wesołe wiersze. .Pochowaliśmy jednego z najlepszych i najmilszych. Któż może wiedzieć czy jutro nie będziemy opłakiwali kogoś, kto jeszcze dziś czuje się szczęśliwy

wśród nas..."


A przy tym miejscami pojawia się czarny humor:

„W jaki sposób zostaje artretyzm w nogach,

winna być pamięć o naszym przyjacielu. "


Nie zamierzają jednak poddać się smutkowi:

„Rok mija za rokiem i w końcu musimy wędrować na tamten świat, dlatego mądrzej jest dalej pić i pogodnym być!"


Ostatecznie radość życia przezwycięża

ból:

„Łzy popłynęły, protokół zamknięto, a my jesteśmy zdecydowani zrobić krok w nowy szczęśliwy rok." Towarzystwo sylwestrowe zbierało się zazwyczaj już w godzinach przed południowych i przebywało razem do popołudnia. Pito za tych, którzy z jakiegoś powodu musieli wcześniej wyjść. Nazwiska tych, którzy pozostali do końca były odnotowywane w szczególny sposób. Jako ostatni podpisywał się gospodarz. Kiedy pewnego razu towarzystwo rozeszło się szybciej niż zazwyczaj, zanotował: „ Właściciel gospody Karol Kukucz, zmartwiony i opuszczony."


W zapiskach tych nie znajdziemy dobrze wykończonych wierszy czy też błyskotliwych myśli. Są one jednak świadectwem pięknej przyjaźni, kiedy każdy zna i szanuje drugiego człowieka, bierze udział w jego powodzeniach i zmartwieniach. Braterstwo, które każe wszystkie troski zostawić w domu i cieszyć się z przebywania razem.


Tu i tam uważny czytelnik protokołów napotyka zdania, sięgające poza sprawy osobiste piszącego i wskazujące na poważne traktowanie zachodzących zdarzeń. Wspomniana jest epidemia grypy z 1889 roku, kiedy zmarło wielu ludzi i drożyzna na początku nowego stulecia. Rok 1904 stworzył okazję do rozważań na temat wojny rosyjsko-japońskiej, zaś w 1909 r. świętowano zwycięstwo wyborcze skoczowianina: „Coś, co jeszcze rok temu wydawało się niemożliwe i niesłychane, teraz stało się faktem —... jest w Sejmie." (Wybór J. Kożdonia do Sejmu Krajowego w Opawie. — przyp. tłum). Patrząc wstecz na rok 1910, myślimy o wielkim pożarze miasta, który pochłonął 17 domów. Także następny rok przyniósł duży pożar. Rok ten żegnany jest słowami: „Skoczów to miasto pożarów. Dobrze, że ma się ku końcowi ten 1911 rok!"

Im więcej chmur pojawiało się na horyzoncie europejskim, tym więcej jest w protokołach przypisków poświęconych wydarzeniom politycznym.


Arkusz z 1912 roku rozpoczyna się rymowanymi rozważaniami, które m. in mówią: „Wcale dużo przyniósł nam ten rok. Dyplomaci pracowali w pocie czoła. Co było prawdą, a co kłamstwem, trudno to rozeznać. Narody walczą na Bałkanach,

widać ich krew płynącą strumieniami. W Londynie proponują zawrzeć pokój." Jednak bractwo sylwestrowe potrafi spojrzeć na rozważane wydarzenia inaczej, po swojemu przy winie je komentując: „Turek gardził winem. Serb pilnie je pil, toteż pokonanego Turka do ziemi

przybił."


Wprost proroczo brzmią słowa, które w 1913 r. wpisał pewien podchorąży: „Pięknie jest być cywilem, znacznie

gorzej żołnierzem. Trzynastka jest liczbą feralną, czternastka będzie gorsza." Zrozumiałe jest, dlaczego w następnych latach bardzo zmniejszyła się ilość zapisów w księdze protokołów. W 1914 r. obok wielu innych wpisów czytamy: „Kiedy za rok noworoczne dzwony dzwonić będą po walce świętej, oby nastał pokój, który jako zwycięstwo przyniesie ojczyźnie nową myśl

i ducha."


W następnych latach coraz bardziej kurczy się krąg bractwa sylwestrowego, zapiski są skąpe, natomiast mnożą się karty z poczty polowej.


Protokoły z lat 19181920 prócz podpisów nie zawierają prawie nic więcej. W 1919 r. znajdujemy uwagę: „Ćwiartka wina 7 koron", a w 1920 r. — „Ćwiartka wina 20polskich marek" i do tego skarga: „Czasy stają się coraz trudniejsze, a nas jest coraz mniej." Ostatnie słowo należało do gospodzkiego. Pisze on: „Jest nadzieja na lepsze czasy — właściciel gospody".


Czterdzieści sylwestrowych protokołów z minionych lat powoduje przypływ wspomnień. I jeszcze to zadziwiające zakończenie, w którym przekazano cenę wina, koniec wojny, przewrót, zmianę państwowości i zapowiedź nadejścia lepszych dni.

Tłum. J. Drabina