Zaloguj się
Jesteś nowy na OX.PL?
Zaloguj się
Jesteś nowy na OX.PL?
Pomiędzy ziemią a wierszem
Dział:

Beata Malińska

Pomiędzy ziemią a wierszem

wspomnienia o poetce Barbarze Biłko

Barbarę Biłko —Olszewską poznałam w połowie lat osiemdziesiątych. Byłam wtedy młodą poetką, obracającą się w kręgach artystycznych Chybia. Należałam do amatorskiej Grupy Literackiej, działającej przy Klubie Młodych Exodus. Przyjeżdżali do nas na wieczorki poetyckie i warsztaty poeci i krytycy literaccy tej sławy, co Tadeusz Śliwiak, Tadeusz Mocarski, Mirosław Bochenek, Jan Picheta, Tadeusz Żółciński oraz wielu innych Pamiętam, iż pewnego razu przydzielono mi „misję specjalną". Chodziło o przyprowadzenie ze stacji PKP do siedziby klubu, zaproszonej na wieczór autorski, cieszyńskiej poetki, Barbary Biłko. ...I tak uj­rzałam po raz pierwszy niewysoką, starszą panią w okularach i kapeluszu. Właśnie te okulary i kapelusz (jak się później okazało) stanowiły najbardziej charakterystyczny akcent jej ogólnego „image". Poetka trzymała w ręku dużą, mę­ską teczkę, bardzo ciężką, o czym miałam się niebawem przekonać.

 

Pamiętam, iż niosąc tę teczkę, czułam się jak harcerka, spełniająca dobry uczynek. Idąc, zastanawia­łam się, co tam może być w środku dlatego nie bardzo pamiętam o czym rozmawiałyśmy po drodze.

 

Bardziej natomiast utkwiło mi w pamięci drugie spotkanie „oko w oko" z Barbarą. Miało ono miejsce podczas mojego wieczorku poetyckiego w „Nadolziu", gdzie zostałam zaproszona przez ówczesną prezes, nieżyjącą już Józefę Zytę Saramę-Wojnar.

 

Trochę z przekory przeczytałam wiersz zawierający przekleństwo, co oczywiście nie zostało mi wybaczone. Inne wiersze „rozmyły się w tle", natomiast ten jeden poraził i oburzył niektórych zgromadzonych. Barbara była szczególnie zbulwersowana, wyrażając głośno swoje niezadowolenie.

           Na nic się zdało moje tłumaczenie, motywacja użycia owego słowa, które według mnie było potrzebne, pełniąc rolę „metaforycznego wzmacniacza". Pożegnano mnie ozięble, a ja poczułam się jak awanturnica, którą powinno się spalić na stosie wraz z wierszami. Powiedziałam sobie „nigdy więcej" ... ale nie dotrzymałam słowa, bo choć pewnych faktów się nie zapomina, zawsze można zmienić ich interpretację. Tak też zrobiłam, zauważając po czasie okoliczności łagodzące dla obu stron. Dziś rozumiem, że Barbara broniła po prostu swojego „obszaru poetyckiego". Myśląc i pisząc w kategoriach wiary, moralności, sprawiedliwości, czuła się prawdopodobnie odpowiedzialna za „język wiersza" młodszej koleżanki. Wkrótce tez otrzymałam od Barbary zaproszenie na zebranie Nauczycielskiej Sekcji Literackiej, której była prze­wodniczącą. Zaproszenie przyjęłam, przyszłam na spotkanie i ... już zostałam. Dzięki temu, miałam okazję poznać ją bliżej.

 

Barbara była świetną organizatorką. Potrafiła swoim uporem „wychodzić" wiele tomików i arkuszy poetyckich. A właściwie wydeptać na drodze mię­dzy Zarządem Oddziału ZNP w Cieszynie, drukarnią a sponsorami, których znalezienie graniczyło z cudem. To jej zawdzięczam wydanie mojego pierw­szego tomiku poetyckiego „Sennik kobiecy". Myślę, że moje koleżanki—Urszula Korzonek i Teresa Waszut również są jej wdzięczne za publikacje zbiorów wierszy.

           Barbara organizowała wieczorki poetyckie, pisała sprawozdania z zebrań, otwierała i zamykała salę, kupowała ciastka, parzyła herbatę. Była człowiekiem — orkiestrą. Na dodatek przed każdym zebraniem dzwoniła: - Pani Beato, przypominam, że w czwartek jest wieczorek...(tu wymieniała nazwisko autora), przyjdzie pani? I tak to zawsze było. Po lekcjach w szkole zwykle docierałam na spotkania w ostatniej chwili. Ona niezmiennie ciepło witała każdego przybyłego gościa.

         

           Zebrania miały swój stały scenariusz. Najpierw przywitanie, potem odczy­tanie planu zebrania, protokołu z poprzedniego zebrania, czyjś wieczór autorski i dyskusja. W dyskusji pierwsza głos zabierała zawsze przewodnicząca, następnie udzielała głosu innym. Wszystkie wypowiedzi były przez nią skrupulatnie notowane i zawsze na następnym zebraniu jeszcze raz odczytane z księgi protokołów. Trochę mnie to z początku dziwiło i śmieszyło, że zebrania są takie „szkolne", jak lekcja według konspektu. Po doświadczeniach w Chybiu, gdzie nie było schematów i protokołów, za to dużo dowolności i spontaniczności, nie mogłam się do nich przyzwyczaić. Po czasie jednak odkryłam, że były one dla mnie jedną z niewielu stałych, pewnych i bardzo potrzebnych rzeczy. Nawet w okresie gdy wszystko inne w moim życiu prywatnym przestawało być pewne, wiedziałam, że w każdy czwarty czwartek miesiąca, w naszej związkowej sali, przy stole pod oknem, o godzinie szesnastej siedzi Barbara Biłko i czeka na mnie , żeby rozpocząć zebranie. Wiedziałam też, że po zebraniu, kiedy wszyscy się rozejdą, usiądziemy przy stole, zapalimy papierosa i porozmawiamy. A potem... ja pozamykam zamki w drzwiach, żelazną kratę na kłódkę, zejdziemy ostrożnie po schodach i na dole się pożegnamy. Kiedy Barbara była już bardzo chora i z trudnością poruszała się, szczególnie po schodach , odprowadzałam ją pod bramę domu na rogu Menniczej i Głębokiej, gdzie mieszkała.

 

Kiedy kołacze mi się                          Barbaro!

po głowie wiersz                                gdy wbiegam po schodach

i w końcu jest cały mój                      starej kamienicy

dopiero co...                                      mocniej bije mi serce

jak pierwsza rosa

     że może czas

myślę co byś powiedziała                  tylko się zapętlił

na tę metaforę                                   i znów Cię zastanę

albo na tamtą                                     przy stole

      na swoim miejscu

czy byś mnie rozliczyła                       pod oknem

z każdego jednego słowa

z wierszem na ustach

Barbara dużo mi o sobie opowiadała. Znam niemal całą historię jej życia. Urodziła się 10 września 1926 r. w Brześciu nad Bugiem, w rodzinie nauczycielskiej. W trzynastym roku życia zaskoczyła ja wojna. Myślę, że te dwa fakty najbardziej zaważyły na całym jej życiu. Z jednej strony matka —nauczycielka, opiekunka i jak wynikało z wypowiedzi Poetki „przywódczyni duchowa", z drugiej zaś — wojna, z całym swym okrucieństwem, która zabrała jej ojca (zginął w Oświęcimiu w 1942 roku). Matka, biorąca udział w tajnym nauczaniu w czasie wojny, a po wojnie kierowniczka szkoły, była dla Barbary wzorem do naśladowania. Poetka często cytowała jej słowa, powoływała się na jej poglądy i filozofię życiową. Z pewnością była z niej bardzo dumna. Trudne doświadczenia wojenne, wysiedlenie, więzienie, śmierć ojca, głód i poniewierka dały jej niesamowitą siłę życiową i hart ducha. Matka zaszczepiła w niej wszystkie „prawe" cechy charakteru, jak m.in. wyczulenie na ludzką krzywdę i los dzieci polskich, miłość do pol­skiej literatury, patriotyzm. Tak była ukształtowana. Nie potrafiła oderwać się od przeszłości, nie potrafiła też pogodzić się z teraźniejszością, bolejąc nad niepewnością jutra, niesprawiedliwością świata, dewaluacja wartości moralnych. Można by rzec "cierpiała za miliony". Ale tez potrafiła mieć nadzieję. Wierzyła, że Bóg nią pokieruje, że wskaże jej drogę. „ A biedak zawołał, a Pan go usłyszał..."- wielokrotnie cytowała te słowa, przytaczając różne przykłady ze swojego życia.

 

„A biedak zawołał

i Pan go usłyszał"

 

tyle razy mnie pocieszałaś

więc pozwól

mi krzyknąć

w NIEBOGŁOSEM

wyjrzyj zza chmury

i daj mi znak

że jesteś

 

pomachaj swoim

czerwonym kapeluszem

w którym tak było

Ci do twarzy

 

albo spuść wiersz

na nitce wyprutej

ze starego obłoka

 

ja... poczekam

 

Ceniłam Barbarę za szczerość z prawdziwego zdarzenia. Również w stosunku do siebie była krytyczna i nigdy „nie owijała w bawełnę". Obiek­tywna i tolerancyjna, nawet jeśli ktoś jej sprawił przykrość, potrafiła za chwilę docenić te osobę za inne zalety. Umiała zrozumieć „dobrego Niemca" i koleżankę, która była mahometanką...

 

Bardzo ciepło mówiła o swoich córkach, które często zresztą bywały na jej wieczorkach. Starsza — Marysia (Maria Biłko Holisz) i młodsza Wisia (Jadwiga Gracyasz) — ciągle zaprzątały jej matczyną uwagę. Dedykowała im niektóre swoje wiersze. Była też matką Jacka i żoną Zbigniewa Biłko, nauczyciela fizyki, z którym przeżyła 44 lata. Ona sama przepracowała w szkolnictwie 36 lat, przechodząc w 1982 r. na emeryturę. Nie odpoczywała jednak lecz zajmowała się działalnością społeczną i literacką. Prowadziła m.in. Koło Młodych Poetów przy MDK, angażowała się w działalność „Nadolzia". Najwięcej serca i czasu włożyła w prowadzenie Sekcji Literackiej przy ZNP w Cieszynie. Sekcja była jej ukochanym dzieckiem, oczkiem w głowie. Nawet będąc na łożu śmierci wyrażała dumę z pełnionej tyle lat (1980-81, 1990-2000) funkcji przewodniczącej. Całe jej życie wypełnione było pisaniem. Pisała od dzieciństwa, czasem nazywając swoją potrzebę pisania przekleństwem, a czasem błogosławieństwem : „że pisze że tworzy że myśli i czuje inaczej niż wszyscy zwyczajni".

 

Czasami o pisaniu wierszy mówiłyśmy „znowu mnie naszło". Barbarę najczęściej „nachodziło" w zimie. Lubiła te porę roku poprzez „kontrast śniegu z ciepłem ludzkiego serca", jak to sama określała. Lubiła też podróże, pociągi , dworce... Kochała sentencje łacińskie, które często cytowała. Przypuszczam, że była to spuścizna po studiach filozoficznych, które ukończyła w Krakowie w 1952 r.

 

Kiedy Barbara zaczęła poważnie chorować, wszystko się zmieniło. Wraz z koleżankami z Grupy Literackiej odwiedzałam ją w domu, w szpitalu tak na przemian. Byłyśmy świadkami rozpaczliwej walki o życie. Z chorobą nie pogodziła się nigdy, w głębi duszy wierzyła chyba, że wyzdrowieje.

 

Podziwiałam ją za tę siłę i wolę życia . Do samego końca nie wierzyłam, że Barbara przegra z chorobą. Przecież miała swoje „powroty", „udane próby przywoływania swego ciała do porządku". Przeplatały się one z nadzieją na kolejne święta, na narodziny prawnuczki, na wiosnę. Była pielgrzymem idącym przez życie — tak o sobie mówiła. Nawet jeden z jej tomików nosi tytuł „Pielgrzymi trud". Pielgrzym, wędrowiec — te określenia do niej pasowały. Chociaż życie jej nie rozpieszczało, potrafiła się nim cieszyć. Tuż przed śmiercią zdążyła wydać tomik „Psalmy dawne i nowe". Wcześniej wydała trzy tomiki wierszy, dwa arkusze poetyckie i dwie miniatury prozatorskie. Odeszła cicho nad ranem, 18 maja 2000 r., na łóżku szpitalnym. Stałam pod murem szpitala i nie wierzyłam. Czekałam na jakiś znak...

Chciałabym Cię zapytać

czy tam gdzie teraz przebywasz jesteś nadal Barbarą

Ziemską Poetką?

Czy też Niebiańską Służebnicą Pana?

a może w twoich żyłach

płynie teraz chlorofil

albo w trawie brodzisz

po kolana z chmurzastych łąk?

Chciałabym Cię zapytać czy Anioły potrafią

do snu składać skrzydła i z czego jest zrobiona ta niebieska brama?

Powiedz — co mogę dla Ciebie uczynić? grób obsadzić wierszem?

modlitwą?

na razie siadam

po drugiej stronie stołu najbardziej ostrożnie jak umiem

Teraz to ja — zwołuję zebrania Grupy Literackiej, witam gości i parzę kawę. Tylko drzwi — zamykam sama...

 

 

 

 

Barbara Biłko — poetka

 

autorka psalmów

wielbicielka Pana Boga entuzjastka Don Kichota

żona matka babcia przewodnicząca Grupy Literackiej

nauczycielka języka polskiego dziewczynka z paczką dla ojca przy żydowskim ognisku

żyła od wiersza do wiersza

 od strony do strony

od domu do sklepu

 od sklepu do domu

od miasta do miasta

od Polski do Polski

od radości do smutku

od miłości do bólu

od nadziei do wiary

Ostatnio bardzo cierpiała odchodziła po kawałeczku

od tkanki do tkanki

od bólu do bólu

od łóżka do okna

od okna do ściany

od psalmu do psalmu

Odeszła

A przecież jest — w nas

 

 

 

 

 

 

 

Artykuł pochodzi z „Kalendarza Miłośników Skoczowa” udostępniony dzięki uprzejmości Towarzystwa Miłośników Skoczowa.