Akcja wysiedleńcza
Był piękny wiosenny poranek, dnia 16 maja 1942 r. Zbudzony zostałem przeciągłym sygnałem dzwonka elektrycznego. Była godzina 5-ta rano. Przez okno sypialni na piętrze popatrzyłem, kto o tej porze uporczywie dzwoni bez przerwy, ale nikogo nie zauważyłem. Przypuszczałem, że musiało nastąpić w przewodach jakieś zwarcie i stąd takie zakłócenie. Nagle usłyszałem głos siostry Julki, która wołała na mnie, abym zszedł na dół. Na schodach spotkałem jakiegoś umundurowanego Niemca w uniformie SS, z trupią główką na czapce. Jak bandyta przeskoczył przez parkan w obawie, aby nikt z domu nie uciekł i o tej porze bez przerwy dzwonił.
Na drodze przed domem zjawiło się auto ciężarowe i dwóch cywilów. Był to tzw. "Siedlungsstab", który wysiedlał Polaków. Powiedziałem, że pracuję w Betoniarni w Skoczowie i pokazałem zaświadczenie pracodawcy Jeiknera, że mam małe dzieci. Na to usłyszałem odpowiedź: "Sie werden erstaunen, wie schnell wird das gehen". Wtenczas wmieszała się moja żona i pokazała Volkslistę nr 3 (do odwołania). To poskutkowało i SS-mann Strobel odstąpił od wysiedlenia mojej rodziny. Jednak zabrał starego ojca i siostrę Jadzię, których Niemcy załadowali na samochód i wywieźli w nieznanym kierunku, mnie zaś polecił opuścić dom i wyprowadzić się do pożydowskiego budynku Norberta Spitzera przy ulicy Bielskiej nr 15 (Alte Poststr). Mieszkanie ojca zaplombowano. Następnego dnia przeniosłem się do przydzielonego mieszkania przy ul. Bielskiej 15.
W magistracie dowiedzieliśmy się, że ojciec wraz z siostrą umieszczeni zostali w obozie dla wysiedlonych Polaków w Boguminie. W najbliższą niedzielę postanowiłem go tam odwiedzić wraz z rodzeństwem. Obóz znajdował się obok drogi prowadzącej do Kopytowa, byl otoczony drutem kolczastym. Wartę pełnili SS-mani w brunatnych mundurach oraz żandarmi niemieccy. Zobaczyliśmy ojca za drutem kolczastym. Był bardzo załamany. Próbował zbliżyć się do ogrodzenia, ale w tej chwili nadszedł żandarm i wycelowanym karabinem chciał nas nastraszyć. Ja jednak nie ulękłem się i szedłem naprzeciw, a gdy żandarm wrzeszczał, powiedziałem mu, że ojciec jest całkowicie niewinny, nikomu nic nie zrobił i nie zasłużył sobie na takie traktowanie.
Moja siostra nauczycielka - Marta Kozieł - pracowała jako sprzedawczyni w sklepie galanterii skórzanej w Cieszynie, u kuzyna Józefa Drabiny. Ponieważ galanteria skórzana była artykułem bardzo atrakcyjnym i deficytowym, toteż udało się jej przekupić wrogich żandarmów. Odtąd całkowicie zmienili oni swój stosunek do ojca i traktowali go dobrze. Mogliśmy teraz częściej odwiedzać go w osobnym pomieszczeniu, bez kontroli. Siostra dowoziła ojcu żywność, co uratowało go od całkowitego załamania i upadku z sił.
Siostrę Jadzię wywieziono do jakiegoś Niemca Kluge w Jeleniej Górze, gdzie pracowała w nieludzkich warunkach.
W obozie bogumińskim znajdowali się różni ludzie, Polacy z Krakowa, którzy mieli jakąś nieruchomość. Byli tam starzy i młodzi, inteligenci, nauczyciele, inżynierowie. Z czasem ojca zatrudniono w kancelarii, gdzie prowadził kartotece obozową a później nawet nauczał po polsku dzieci wysiedlonych Polaków. Przedtem jednak ojciec przeszedł ciężkie chwile. Musiał pracować fizycznie z kilofem przy naprawie terów tramwajowych w Pudłowie, dokąd przewożono go tramwajem. Dom ojca zasiedlili Niemcy z Bukowiny, niejaki Hartmann oraz Bucher ślusarz. Hartmann był pracownikiem "Grundstuckgesells-chaft".
Miałem jeszcze młodszego brata Stefana. Po umieszczeniu ojca w obozie, Niemcy wcielili go do wojska niemieckiego. Będąc na urlopie pojechał z nami do Bogumina, odwiedzić ojca. Żandarmi dziwili się bardzo, że syn w mundurze niemieckiego żołnierza, a ojciec za drutami kolczastymi, jako wysiedlony Polak. Stefan, przez władze wojskowe, wystosował podanie o zwolnienie ojca, ale on sam do domu już nie wrócił, bo zginął w obozie jenieckim w Semniek/Belgradu w dniu 22.07.1945 r.
W sierpniu 1943 r. ojciec został zwolniony z obozu na skutek interwencji niemieckich władz wojskowych. Musiał jednak zrzec się własnego domu. Zamieszkał u swej siostry Marty Brachaczek, wdowy po kierowniku szkoły w Landku.
ROK 1945
W styczniu wśród skoczowskich Niemców nastał wielki popłoch, w związku z postępami armii radzieckiej i zajęciem Bielska. Niemcy napływowi i domorośli zaczęli panicznie uciekać na zachód. Uciekli też i Niemcy z Bukowiny, którym władze niemieckie przydzieliły zagrabione domy po wysiedlonych Polakach. Władzę w mieście sprawował Amtskomisarz Karol Schwarzenburg z Bonn. Tenże Schwarzenburg, jako komendant miasta wydawał polecenia wysiedlonym Polakom do zajęcia swych budynków, celem zabezpieczenia przed grabieżą jako mienia opuszczonego. I tak, mój ojciec, Teresa Morcinkowa - siostra literata Gustawa Morcinka, mój brat Bolesław Kozieł i wielu innych otrzymało pisemne upoważnienie do przejęcia z powrotem swej własności.
Wyzwolenie miasta przez armię radziecką nastąpiło w dniu 1 maja 1945 r., po wycofaniu się w dniu 30.04.1945 r. resztek oddziałów niemieckich.
Kalendarium pochodzi z „Kalendarza Miłośników Skoczowa” 1999, udostępnionego dzięki uprzejmości Towarzystwa Miłośników Skoczowa.