Robert Orawski
Przedwojenne przypadki kryminalne
W okresie międzywojennym dokonano w Skoczowie dwóch zabójstw, które wstrząsnęły do głębi mieszkańcami tego spokojnego i bezpiecznego miasteczka. W 1932 r. zabito Rudolfa Szturca, parobka Heimanna Urbacha na Zabawie, a pięć lat później Żydówkę Tramer zamieszkałą wraz z córką w domu Karola Kratkiego koło ratusza.
Zabił ją, wraz ze swoim kolegą, mieszkaniec Skoczowa. Mordercą R. Szturca okazał się także skoczowianin, J. P. "Gwiazdka Cieszyńska", wychodząca w Cieszynie dwa razy w tygodniu, w numerze 59 z 29 lipca 1932r. zamieściła na ten temat krótką informację pod znamiennym tytułem: "Ze Skoczowa - Żyd zabójca". "W niedzielę, 24 bm. o godz. 8 wieczorem znany awanturnik, 27 letni Józef P. wszczął bójkę w gospodzie Urbacha na Zabawie, poczym rzucił się z nożem na parobka restauratora Rudolfa Szturca, raniąc go śmiertelnie w prawe płuco. Ranny po kilku minutach zmarł.
Powodem wszczęcia awantury przez J. P. była odmowa muzykantów przebywających w tym czasie w lokalu zagrania na jego żądanie pieśni "Jutrzenka" (Morgenrot). J. P. Odstawiono do więzienia w Cieszynie". Zbrodnia ta zapadła w pamięci wielu skoczowian, stąd dzisiaj można odtworzyć niemal każdy jej szczegół, tym bardziej że wątpliwym bohaterem tego makabrycznego zdarzenia był J. P. - rencista i szewc w jednej osobie. Był on wielokrotnie karany sądownie i administracyjnie za pobicia, kradzieże, groźby i napaści. Tego typu przestępstw nazbierało mu się blisko 50.
Siedem razy odsiadywał kilkumiesięczne wyroki. Feralnego dnia, 24 lipca 1932r. o godz. 20.00, przybył na zabawę weselną w gospodzie Urbacha i zażądał od orkiestry, aby zagrała austriacki hymn "Gotterhalte" i pieśń "Morgenrot". Gdy muzykanci odmówili, wszczął awanturę. Na prośbę H. Urbacha próbował jej zapobiec trzydziestoletni parobek R. Szturc, który wszedł do sali, trzymając w ręku bykowiec. Gdy tylko stanął przed J. P. z zamiarem wyrzucenia go z przyjęcia, inny lokalny łobuz, Emil. B. - syn skoczowskiej praczki, wyrwał mu go, a J. P. jego samego pchnął nożem.
Oszołomiony ciosem R. Szturc zdołał jeszcze przejść kilkanaście kroków i schronić się na zapleczu, w izdebce przy barze, gdzie po kilku minutach zmarł. W tym czasie J. P. dostał ataku szału i zdemolował lokal. Rozbił wszystkie lustra przy kontuarze, szklanki i krzesła. Potłukł kufle, rozbijając je o podłogę, bądź rzucając nimi w okna i siedzących przy stołach ludzi.
Pokrwawionego szkłem mordercę zatrzymał dopiero wezwany telefonicznie policjant, starszy posterunkowy J. K. Choć był dużo niższy, nie przestraszył się krępego i uzbrojonego w nóż bandyty. Chwycił go za kark, wykręcił ręce, odebrał nóż, wyprowadził na ulicę i zaczął wlec do więzienia przy ratuszu. Po drodze J. P. wiele razy próbował się wyrwać. Przy tym szamotaniu, obaj co chwilę przewracali się i zmagali ze sobą. J.K. walcząc z nożownikiem, cały pokryty był kurzem i krwią.
Nikt mu nie chciał pomóc w tej walce z przestępcą, choć na drodze pełno było spacerujących skoczowian. Mało tego, kilku przechodniów namawiało jeszcze J. P do stawienia większego oporu. Dopiero na moście pośpieszył z pomocą koledze sprowadzony przez kogoś policjant (zastępca komendanta Gałuszki), mający w tym dniu dyżur. Razem doprowad zili J. P. na rynek, do aresztu.
Potem zabójstwo zgłoszono telefonicznie Policji Powiatowej w Cieszynie. Następnego dnia po mordercę przyjechał policyjny samochód i odwiózł go do więzienia w Cieszynie. Rozprawa sądowa odbyła się 8 lutego 1933r. Oskarżycielem był wiceprokurator Musiał.
Przed sądem przysięgłych J.P bronił mecenas Eibenschutz, który zgłosił wniosek o wezwanie na salę rozpraw dwóch biegłych psychiatrów celem wykazania niepoczytalności oskarżonego. Sąd odmówił, a przysięgli pod przewodnictwem Miecha z Godziszowa jednomyślnie (12 głosami) stwierdzili, że J. P w momencie dokonywania morderstwa był przy zdrowych zmysłach i dlatego jest winnym popełnionego czynu. Odrzucili więc usilne sugestie obrony, że w chwili zabójstwa J.P. nie wiedział, co czyni. Na tej podstawie Trybunał wydał wyrok, ale ten jedynie wzburzył opinię publiczną. J.P. został skazany tylko na 7 lat więzienia. Do uzyskania tak niskiego wyroku za zabójstwo przyczynił się nie tylko obrońca z urzędu.
Mieli też w tym swój udział, mecenas Sandhaus (Kosturkiewicz) z Cieszyna i mecenas Landsberger ze Skoczowa. We wrześniu 1939 r., J.P., jak i inni więźniowie został przez służbę penitencjarną wypuszczony na wolność. Przed nadciągającymi wojskami niemieckimi zdołał ujść na wschód. Tam w 1943 r. wstąpił do I Armii Wojska Polskiego i wraz z nią przybył do Polski, biorąc udział z zdobywaniu "Wału Pomorskiego". W Skoczowie zjawił się w lecie 1945 r. Po mieście chodził w bluzie żołnierskiej. Mając wiele medali na piersi, czuł się bezkarny.
Wrócił do swoich przedwojennych praktyk. Gdzie tylko się pokazał, wszędzie budził lęk i obawy, zaś jego opowieści o dokonaniach na froncie napawały grozą. Jednak tragicznie zakończył życie. Na początku lat 50., w gospodzie Henryka Faji w rynku (dawniej "U Schramka", a obecnie bar "Siódemka") zażądał piwa. Barmanka odmówiła słowami - "za darmo, to ani pies nie szczeko". Wtedy J.P. wyjął z kieszeni butelkę z lizolem i w całości ją opróżnił. Zdążył jeszcze powiedzieć, "dej mi wody w kuflu" i upadł na podłogę. Wkrótce potem zmarł.