Zaloguj się
Jesteś nowy na OX.PL?
Zaloguj się
Jesteś nowy na OX.PL?
"Fusaty" Śliwka z Harbutowic 1879 - 1956
Dział:


 

Robert Zawisz

 

„Fusaty" Śliwka z Harbutowic
                                                                   
                                                    
    1879 - 1956   

 

 

                     

Na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, jako dziesięcioletni chłopiec udałem się wraz z moją ciotką do owianego legendą „fusatego" Śliwki.


Ciotka złamała sobie rękę i konieczne było zestawienie kości. Byłem bardzo ciekawy, jak mieszka ten sławny człowiek, a ponadto chciałem zobaczyć - znane mi tylko z opowieści ludzi starszych - egzotyczne ptaki, których podobno miał zatrzęsienie.


Po wejściu do jego domu zobaczyłem niespotykaną ilość klatek różnych rozmiarów, które zamieszkiwały prześliczne ptaki. Ich kolorystyka kojarzyła mi się z tęczą. Rozlegały się przepiękne ptasie trele. Śpiewały kanarki, pokrzykiwały papużki, stwarzając niesamowity nastrój spotykany prawdopodobnie tylko w lasach tropikalnych. Wszędzie unosił się dość mocny ptasi zapach. Zajęty oglądaniem ptaków, nie spostrzegłem nawet, kiedy ciotka obnażyła złamane przedramię. „Fusaty" Śliwka obmacywał delikatnie to przedramię, mówiąc do niej:

 

-   „...nic takigo się nie stało Maleczko. Połoglóndómy to jeszcze kapeczke, a ty synek dziwej się, co ty papugi wyrobiajóm. Zaś im same gupoty w głowie. Nó Maleczko, je to już gotowe i jak widzisz wcale to nie bolało. Drugim razym nie wylazuj na fure, bo tam wystarczy furmón. Idź se koło woza, bydzie to zdrowsze. Co, nie chce ci się wierzić, że ręka je naprawiona? Możesz wypróbować! Dźwignij tóm rynkóm ten amper z wodóm i po4low go na stołek". Ciotka ufna słowom „Fusatego" chwyciła wiadro, próbując podnieść go do góry, krzyknęła i wypuściła. Fusaty tylko na to czekał.

-   „Nó Maleczko, wybocz starymu cygónowi, ale dopiyro teraz to je dobre. Obłożymy to teroz szczypkami,zawinymy i przez dwa tydnie nie śmiysz nic robić tóm rynkóm. Za dwa tydnie przijdż zaś do mnie, bo muszym to łoglóndnónć, czy to się dobrze goi. A ty synek powiydz w cha­łupie, coby nie pozwolili ciotce nic tóm rynkóm robić. Aha, powiydz jeszcze swoim kamratóm, coby nie ciepali błotym na moi pawie. Mogóm se ich połoglóndać, ale nie pozwolym robić im krziwde". Chłopcy ze wsi, w tym i ja, żądni posiadania pawich piór obrzucali je błotem, gdy chodziły wzdłuż potoku Młynka. Pawie wyrywały sobie zabłocone pióra, które były cennym trofeum do pióropusza indiańskiego.

 

Wracając do opisywanej wcześniej wizyty ciotki u „Fusatego", trzeba dodać, że ta usługa miejscowego lekarza, nic ciotkę nie kosztowała. Powiedział jej Śliwka, że jak będzie potrzebował pomocy, to da znać.


Po upływie miesiąca ciotka już pracowała w polu, w pełni sprawna. Dopiero na przełomie lat sześćdziesiątych przy okazji pobytu w szpitalu, podczas kompleksowych badań wykonano zdjęcie rentgenowskie prawego przedramienia, które wykazało stan po złamaniu kości promie­niowej. Oglądający zdjęcie doktor Rakowski zapytał tylko, kto to składał. Kiedy usłyszał, że „Fusaty Śliwka", stwierdził krótko, że jest to dobra robota.


Kim był „Fusaty" Śliwka i skąd u niego takie zdolności i wiedza praktyczna w tym kierunku? Czym zajmował się ten człowiek, że warto o nim wspominać po tylu latach?

 

„Fusaty" Śliwka znany był na terenie powiatów cieszyńskiego i bielskie­go z udzielania ludziom i zwierzętom pomocy medycznej. Szczególnie wyspecjalizował się, jakbyśmy to obecnie określili, w zestawianiu złamań i zwichnięć kości. Nie uchylał się również od pomocy zwierzętom, które bardzo umiłował. Jego hodowla egzotycznych ptaków nie była przypadkowa. On je kochał.


Urodził się 11 września 1879 r. w Goleszowie. Już jako mały chłopiec przejawiał zainteresowanie zwierzętami, szczególnie gołębiarni, które hodował. Rodzice wysłali go na naukę zawodu stolarza-modelarza. Pracował w tym zawodzie jako czeladnik, a następnie jako mistrz. Wiele czasu poświęcał wierze, religii i pomocy ludziom ubogim, których zwłaszcza po wojnie z 1914 r. nie brakowało. Biedni cieszyli się u niego szczególnymi względami.

 

Po zakończeniu I wojny światowej, za wiano żony i swoje odłożone pie­niądze kupił w Harbutowicach dom i około 2 ha ziemi. Miał teraz gdzie trzymać ukochane gołębie i inne ptaki. Stała ciekawość i chęć zgłębienia tajników życia szła w parze z jego zaintersowaniami filozoficznymi. Porów­nywał znane religie współczesnej mu cywilizacji, chcąc uzyskać odpowiedź na pytanie, która z nich jest najbliższa Bogu. Sam będąc wyznania ewan­gelicko—augsburskiego, uważał, że religia ta zbyt mało zajmuje się problemami ludzi ubogich. Za najbardziej otwartą i czułą dla biednych uznawał religię i praktykę chrześcijańską adwentystów, którzy niejednokrotnie wspierali ubogich i maluczkich - darowiznami.

 

Około 1920 r. wystąpił z kościoła ewangelickiego, i przyjął chrzest u adwentystów. Jego aktywność społeczno religijna była tak duża i za­uważalna, że około 1936 r. został zastępcą biskupa.


 

W 1938 r. jego niepokój wzbudziła sprawa zbieranych darowizn wysyłanych do USA na ręce rzekomo bardzo biednej „siostry Waiss"*. Ilość przekazyw anych darowizn wydawała się podejrzana. Razem z biskupem Kościoła Adwentystów, dr. Kube z Bydgoszczy udał się w 1937 r. statkiem do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej celem odwiedzenia tej biednej, schorowanej kobiety. Osobiście też chcieli oni wręczyć siostrze kolejną zapomogę pieniężną. Po trzymiesięcznej podróży do USA udali się pod adres wspomaganej kobiety. Tu spotkało ich ogromne rozczarowanie. Okazało się, że kobieta ta mieszka w obszernym, dużym budynku, otoczona dużą ilością służby. Nie chciano ich do niej dopuścić. Kiedy w końcu się z nią spotkali twarzą w twarz, rzekoma bidula próbowała ich przekupić, a następnie zastraszyć. Rozgoryczeni opuścili jej dom.

 

W USA Śliwka podjął pracę. W listach do rodziny próbował namówić żonę, aby wraz z dziećmi przyjechała do niego, gdyż miał zamiar kupić farmę. Kiedy żona odmówiła przyjazdu, wrócił do kraju. W Ameryce spędził pół roku, a drugie pół roku zajęła mu podróż morska.

Po powrocie do kraju, w pierwszej kolejności zmienił wyznanie, wracając do ewangelicko — augsburskiego. Z podróży natomiast przywiózł egzotyczne ptaki, którymi zajmował się z pasją do ostatnich swoich dni.

Od tego czasu jego głównym zajęciem stała się praca polegająca na leczeniu zwierząt, pomaganiu ludziom. Nareszcie miał czas, by zająć się swoją liczną rodziną. Córki Ewa, Anna, Helena, syn Jan oraz najmłodsza Pawełka były w wieku, który wymagał szczególnego zainte­resowania rodziców. Dom nad Młynką zakwitł szczęściem rodzinnym.

 

   Sielankę przerwał wybuch wojny w 1939 r. Śliwka liczył już wtedy 60 lat i nie podlegał służbie

 

 

wojskowej. Dorastał jednak jego syn Jan, który w 1940 r. został wcielony do wojska

niemieckiego. Śliwka 
przeżywał to bardzo mocno.

Ogromnym ciosem dla niego była wiadomość, że syn Jan zaginął.


Tymczasem syn przeszedł na drugą stronę i służył jako żołnierz u Aliantów.




 

 

 

Po zakończeniu wojny załamany ojciec dostał wiadomość od syna, który przebywał w Anglii. Syn następnie przeniósł się do Stanów Zjedno­czonych, gdzie mieszkał do śmierci.


Lata wojny odcisnęły na psychice podstarzałego mężczyzny swoje piętno. Stał się człowiekiem bardzo nerwowym. Odczuwała to niestety również rodzina. Rozwiódł się, aby zawrzeć związek małżeński z kobietą dużo młodszą. Drugie małżeństwo okazało się pomyłką i nie dało mu szczęścia. Wówczas rozwiódł się ponownie i chciał wrócić do poprzedniej żony. Niestety, ona nie wyraziła na to zgody.

 


W połowie lat pięćdziesiątych Śliwka czuł się coraz słabszy. Miał już 76 lat. Przekazał gospodarstwo swej najmłodszej córce Pawełce, po mężu Gluza. Ptakami zajęła się wówczas jego wnuczka, córka Pawełki, Janka. Śliwka bardzo ją kochał i obsypywał prezentami. Nie było mu jednak dane cieszyć się wnukami zbyt długo. Umarł 10 września 1956 r.


Pochowany został na cmentarzu ewangelickim w Bładnicach Dolnych. Pamięć o nim tkwi w pokoleniu, które bardzo dobrze go znało. Do dziś na jego mogile składane są świeże kwiaty.


Obecnych czasów nie doczekało żadne z dzieci Jana Śliwki. Dom przejął jego wnuk, Józef Gluza, który urodził się w pół roku po śmierci dziadka.


W pobliżu starego domu przebiega zbudowana w latach siedem­dziesiątych ubiegłego wieku droga ekspresowa Katowice — Wisła. Niedaleko zbudowano stację paliw i kawiarnię. Zlikwidowano dawną gospodę Mencnarowskiego, gdzie „Fusaty" Śliwka mając 72 lata, obtańcowy­wał wszystkie kobiety uczestniczące w weselu.

 

Dziś pozostały jedynie obrazy i fakty zapisane w ludzkiej pamięci, do takich należy między innymi moje wspomnienie.

Warto utrwalić te okruchy wspomnień o Fusatym Śliwce, zanim pamięć ludzka zacznie zawodzić.

* nazwisko w brzmieniu fonetycznym

 

 

 

 

 

Artykuł pochodzi z „Kalendarza Miłośników Skoczowa” udostępniony dzięki uprzejmości Towarzystwa Miłośników Skoczowa.