Zaloguj się
Jesteś nowy na OX.PL?
Zaloguj się
Jesteś nowy na OX.PL?
Powiarki Śląskie
Dział:

Gustaw Morcinek

POWIARKI ŚLĄSKIE

Ziemię śląską zamieszkują nie tylko ludzie. Jej uroda jest tak ponętna, ma tyle radosnego czasu w sobie, że nie dziwota, iż osiedliły się na niej przeróżne stwory cudaczne, zaludniły rzeki i stawy, zadomowiły się po ciem­nych wądolcach lesistych i na moczarach, pomiędzy szumiącymi zbożami w upalnym słoneczku wylegują się niefrasobliwie, pod ziemię nawet poszły szukać zakątka cichego, czasem tylko na ten świat Boży wychylając spoj­rzenie. Wszędzie ich pełno. Zżyły się z ludźmi i wielkiej krzywdy nie rade czynią człowiekowi. Częstokroć za pan brat z nim bywają, pozwalają się widzieć w pewnych chwilach czy miejscach, a jeżeli zdarzy się, że jakąś paskudę komuś wywiodą, to ludzie zbytnio się nie gniewają. Nawet sam pokrzywdzony, kiedy przerażenie z niego opadnie, zaśmiewa się nieraz do łez i raduje się poniewoli, boć będzie mógł znowu innym opowiadać w czas długich wieczorów zimowych, na szkubaczkach, lebo w gospodzie przy kuflu piwa. A słuchający ludziska dziwować się będą wielce i w głos cudować i cmokać z zachwytu, i głowami kiwać z niedowierzania, a co raz, to któryś dorzuci:

— Nale, wiecie, ludeczkowie złoci! Tobych nie był, ani powiedzioł! — Nale, kumedyja,

 

Utopców każdy zna, a wielu jest takich, co nawet z nimi rozmawiało. Siedzi sobie taki mały chłapieczek w wodzie i nic. W Olzie ich najwięcej przebywa. Tam, gdzie przecieka czystą wodziczką po kamienistym dnie, nie znajdzie ich człowiek. I próżno by ich tam szukać. Nie lubią płytkiej i przejrzystej wody. Słoneczko tylko się w niej kąpie, a na dnie rozsypuje złociście, migotliwe pętelki wyłuskanego światła. Przekładają one plosa, które trudno nieraz najdłuższą żerdzią zgruntować, a woda w nich ciemno­fioletowa przelewająca się od dołu obłymi kręgami, cicha, zamyślona jakaś. Widać, mroczne głębiny jeno lubią. Siedzą w takich plosach całe gromady utopców, jedne stare, inne młode, a najczęściej się zdarza, że tylko jeden stary utopiec je zamieszkuje. W dzień pogodny, kiedy słoneczko praży, czeka w głębinie na głos dzwonów, skoro na Anioł Pański zadzwonią. Wtedy woda zakotłuje, banieczki wybiegną z bulgotem na powierzchnię i za chwilę hyc! na brzeg. Z wody wyskakuje mały człowieczek w czerwonej czapce, otrzęsie się z wody i ujmuje wiklinowe pręty do małych żabich łapek. Utopiec albo się wyleguje w trawie, albo skacze po brzegu, jak wiewiórka. A gdy na cieszyńskim zegarze wybiją dzwony pierwszą godzinę, utopiec porywa pierzynę na plecy i buch! do wody. Już go niema. Tyle jeno, -co długo jeszcze woda wzburzona kotłuje i tłucze grzywiastymi głowami o brzeg, nagryza go, odłupuje kęsy gliny i połyka. W takich miejscach nie dobrze się kąpać, Utopiec łacno może się pogniewać, za nogę śmiałka w głębinie przytrzymać, zaplątać mu głowę i ręce między jakieś korzenie i wodą udławić. Święcona woda niewiele pomaga. Ukryje się do raczej dziury pod brzegiem i śmieje się z ludzkiej bezsilności. A co prychnie śmiechem, to na powierzchnię ciemnej wody wysypuje się z głębiny sznur srebrzy­stych banieczek, co się z pustym szelestem rozpryskują. Największa jego radość, gdy z gór przyjdzie wielka woda. Rzeka pęcznieje, przelewa się, szumi, bełkoce, ludzki dobytek kradnie, wielka_ rozpętana, straszna, a utopce wtedy zwołują się i weseliska odprawiają huczne Łapią się nawzajem, koziołki wywracają w żółtej topieli, z najwyższych drzew skaczą w głębiny, a czasem posiadają rzędem na płynącym przęśle mostowym, czy na drzewie, co woda z korzeniami ukradła, kwiczą z uciechy, walą piętami o rozbełtaną powierzchnię wody, strącają się, znowu się wydrapują, przeróżne dziwy wyprawiają, tak długo - aż człowiek dojrzy. Wtedy wszystkie skaczą w głę­binę i pod brzegi się kryją. Czasem ich pasterze, nad rzeką pasący, kamie­niami poczęstują, czasem pijany chłop biczyskiem skórę wyłoi. Wtedy bar­dzo się gniewają. Krów nie chcą przepuścić przez płytką wodę, a gdy chłop przez rzekę przejeżdża, za koła łapią, puścić nie chcą, wóz w głębinę prze­wrócą, konie potarmoszą, a nieraz i samego chłopa-nieszczęśnika utopią.

 

 

 

Fajermóny znowu po polach i łąkach biegają. Są to wielkie chłopy, czasem bez głowy, z których ogromny ogień bucha. Najczęściej tam ich można spotkać, gdzie zły pan chłopom do roli się worywał. Teraz po śmierci musi w ten sposób pokutować. Przebiega swoje państwo, od krańca do krańca, wlecze za sobą długi ognisty łańcuch, wymierza na wszyst­kie strony, a płomienie buchają naokoło niego, W nocy zawsze to czyni. Wtedy ludzie wychodzą z chałup i patrzą na nieszczęśnika, jak się musi trapić i za swoje grzechy pokutować, za tę chłopską krzywdę. Pomocy dla niego niema. Tak długo musi się wałęsać, aż naznaczoną pokutę wykona. Jeżeli mu krzyż na drodze postawić, na miedzy, którą zwykł prze­biegać, ominie go wielkim łukiem i dalej swoje czyni.

 

Nocznice czyli klekanice wałęsają się po barzynach lub nad rzekami. Ukazują się zaraz z wieczora, gdy dzwony kościelne na klękanie oddzwonią i w kształcie drobnego płomyczka zwodzą pijaków na bezdroża. Biegną przed nimi, skaczą, prowadzą i ciągle wabią: Pódź! pódź! Pódź! pódź! Człowiek wtedy zupełnie zapomina, co się z nim dzieje, traci głowę do imentu, i chodzi za niemi po błotach i krzakach aż do świtu. A kiedy nareszcie się ocknie, zobaczy, że polazł w bagna i teraz stoi cały utytłany, zbłocony, podrapany po twarzy i rękach od ciernistych krzaków, sła­by i politowania godny. Zdarzy się czasem, że i trzeźwego człowieka przedejdą. Wtedy trzeba się tylko przeżegnać. Najskuteczniejszy to środek na nocz­nice. Jeżeli tego się nie uczyni, wróci do domu dopiero nad ranem, zmor­dowany, zbłocony, z obłąkaniem w oczach.

 

Mory czyli sotony nachodzą ludzi w nocy, kiedy w głębokim śnie są pogrążeni i krew z nich wycyckują. Są to najzłośliwsze stwory. Jak wyglądają - trudno powiedzieć, bo poprawdzie nikt ich jeszcze nie widział. Powiadają starzy ludzie o jednym mądrym wandrownym, co to do krawca przyszedł wieczorem i o nocleg prosił, A dziwował się wielce, dlaczego krawiec taki chudy i suchy. Dowiedział się, że to mora temu winna. Wan­drowny postanowił Krawca-biedaczynę oswobodzić. W nocy nie poszedł spać, tylko czatował na potworę. Północ prawie wybiła na kościelnym zegarze, gdy wtem ujrzał, że przez kluczową dziurkę przesuwa się ździebełko słomy do izby. Wandrowny zaraz zmiarkował, że to ta myrcha. Porwał nożyce i przeciął ździebełko w połowie. Nazajutrz dowiedziano się ;że wójtowa córka, zdrowa i czerwona, tej nocy umarła. Ona miała być tą morą, którą wandrowny unieszkodliwił. Tak mówią starzy ludzie.

 

Strzygonie to są albo zmarłe dzieci niechrzczone, albo też ludzie takimi niesamowitymi mocami obdarzeni, posiadający na plecach znak nożyc, a którzy potrafią bliźniemu ubranie na strzępy postrzyc samem tylko patrzeniem. W Wielkich Górkach był kiedyś taki strzygoń. A był tak bardzo zajadły na ludzkie ubrania, zwłaszcza u dziewczyn . Ludziska przemyśliwali, jakby się go pozbyć. I znów przyszedł pewien mądry wandrowny i poradził górczanom, żeby na wieży czatowali, skoro ów strzygoń wylezie z grobu. Potem powinni pozostawioną koszulę zabrać i na wieży powiesić. Górczanie tak uczynili. A kiedy nad ranem strzygoń wrócił, nie zastał koszuli. Tak długo jej szukał, aż ją zoba­czył na wieży. I jął się drapać po murze. Już był pod wierzchem, ale wtem kogut zapiał i strzygoń spadł z wieży, no i znikł. Odtąd już nie czynił paskudy ludziom, a na wieży góreckiego kościoła po dziś dzień widać rysy w murze, jakie uczynił, czepiając się pazurami gładkiej ściany.

 

 

Połednica usypia żniwiarzy w samo południe lub też nachodzi  pachołków, pasących konie po nocy Przychodzi niewidoczna i zaczyna czarować: > >Spisz!, Spisz!, Spisz!<< Wtedy ludzie w oka migu zasypiają, a połednica depce po nich i różne insze szpetne rzeczy czyni. A gdy się pobudzą, to są całkowicie zmoczeni. A w miejsce tym pozostanie wypalona trawa.

 

Duszyczki wychodzą na świat Boży, gdy ludzie w domach posnęli. Chodzą po izbie, zaglądają do garnków, stukot czynią w mrokach, a kiedy się człowiek zbudzi, przycupną pod ławą i cichną, Potem znowu to samo. Krzywdy nijakiej nie wyrządzają. A że to biedne maleństwa, i litości godne, boć człowiek nie wie, dlaczego tak się po nocach tułają, więc też gospodyni zawsze zamiecie podłogę przed udaniem się na spoczynek, żeby też która z duszyczek palca na ździebełku słomy nie zbiła lub głowy nie przypadła,

 

 

 

Straszydła najczęściej czynią wielki larum po strychach, gdy jest noc ciemna i wietrzna, lub też pod mosty się kryją i zmiłowania ludzkiego skamlą. Lękać się ich nie trzeba. Najłatwiej się ich pozbyć wodą święconą, a te jęczące pod mostami czy na cmentarzu zapytać się trzykrotnie: „ Czego chcesz, duszo nieszczęśliwo?" Wtedy człowiek się dowie, co im dolega, i łacno może im przyjść z pomocą.

 

Czasami śmierć przychodzi i zegar w izbie zatrzyma lub na, okno trzy razy zapuka. Wtedy ludzie truchleją, bo to znak, że ktoś z rodziny niezadługo umrze.

 

Bieda najczęściej siedzi w polanach drzewa lub w garnkach. Kiedy takie polano pali się w piecu, bieda piszczy żałośliwie. A znów, kiedy do takiego garnka nalać wody i na nalepę postawić, to również piszczy i skwierczy przeciągle.

 

Na jesień, kiedy niebo zaciągnie się burymi chmurzyskami, a deszcz siąpi bez przerwy, a wicher zimny ugania się polarni, błąka się po świecie Meluzyna. Jest to morska panna, co z niej pół kobiety i pół ryby. Zachodzi do ludzi i płacze rzewnie w kominach, bo swych dzieci szuka, których nijak znaleźć nie może.

 

Jaroszki strzegą zazdrośnie po lasach i górskich uroczyskach tych skarbów, które Ondraszek w ziemi był zakopał. Siedzi taki diablik nad kotliną i warzechą miesza zbójnikowe pieniądze i suszy je i przekłada, a niebieskie płomyki tańczą nad czerwonymi dukatami i ludzi mamią. Jeże­liby się który człowiek ułakomił na owe skarby, a tamtego Jaroszka wodą święconą odpędził, a potem pieniędzy nabrał, to zanim je dodom przyniesie, w suche liście się obrócą. Lecz kiedy ksiądz w Palmową Niedzielę czyta przy ołtarzu Pasję, wtedy Jaroszek opuszcza powierzone skarby i biegnie do kościoła, wydrapuje .się na okno lub na przykościelne drzewo i słucha męki Pana Jezusa. Wówczas człowiek mógłby tych pieniędzy nabrać, lecz cóż? Myrcha Jaroszek tak zręcznie owo miejsce odmieni, że za nic w świecie nie można go i odnaleźć.

 

 

 

Podciepy znachodzą się u tych ludzi, którzy nie ustrzegli swego dziecka jeszcze nieochszczonego, a diabeł wpadł do izby, dziecko porwał, a na jego miejsce podrzucił swojego bękarta, podciepa, Wtedy krzyż z ta­kim nabytkiem. Brzydkie to, jak poczwara, wrzeszczy bez ustanku, robi pod siebie i zjada, a żadnej ludzkiej mowy nauczyć się nie może. Słynnym był dziećmiorowski podciep. Dziećmorowiczanie wymawiali się, że u nich niema żadnego podciepa, ale kiedyś musiał być, skoro ludzie mówili, a nawet weszło to w ludzką przymówkę. Mawiano wtedy o kimś niepodarzonym a wrzaskliwym, że „wrzeszczy, jak podciep dziećmorowski".

 

We wnętrzu każdej większej kępy czy wzgórza przebywa śpiące wojsko. Najczęściej bywa to wojsko szwedzkie które tu ongiś po naszej ziemi łaziło i na cholerę pomarło. A najwięcej śpi go w pieczarach pod Czantorią. Co ono za jakie, trudno wiedzieć. Ale szwedzkie bodej, boć jeden pasterz, który się tam zabłąkał za zgubionym prosięciem, widział je śpiące pod ścianą, w srebrnych zbrojach z ogromnemi skrzydliskami u ramion. Mówią, że to rycerze polscy, co z Sobieskim przez Śląsk na odsiecz Wiednia jechali.

 

Gdzie niegdzie rosną na Śląsku lipy, które nie sposób ściąć. Bo jeżeli ktoś w nią siekierą uderzy, krew się pokaże i tak długo krwawi, dopóki słonko nie zejdzie. Jakaś cudaczna lipa to bywa. Ludzie dawają im spokój. Niech sobie rosną, kiedy chcą. Bo ścinać nie lza ich za nic w świecie. Jeszcze by jakie nieszczęście na ludzi spadło!

 

Górnik śląski znowu pośmiewa się z tamtych wszystkich powiarek. To nieprawda! — powiada. Lecz za to wierzy w swojego Pusteckiego(Skarbnika). Zacny to duch. Nie ukrzywdzi nikogo, lecz przeciwnie, chętnie w pracy pomoże, przed śmiercią ustrzeże. Starzy górnicy nieraz z nim rozmawiali. Chodzi se po kopalni w ubraniu dozorcy, z kilofem, z lampą o czerwonym świetle, przejdzie przez przodek, to zapuka, czasem w oczy zaświeci i znika. Takie są śląskie powiarki.

„Zaranie Śląskie" z 30 kwietnia 1929 r, zeszyt 2


Artykuł pochodzi z „Kalendarza Miłośników Skoczowa” udostępniony dzięki uprzejmości Towarzystwa Miłośników Skoczowa.