Tadeusz Kopoczek
TU RADIO – STUDIO SKOCZÓW…
Fenomen, który skłonił mnie do skreślenia wspomnień, swój początek bierze krótko po roku 1950, czyli niespełna sześć lat po zakończeniu II wojny światowej, której „dziełem" były niewyobrażalne zniszczenia naszego majątku narodowego. Państwo polskie borykało się z niebotycznymi trudnościami i brakami we wszystkich nieomal dziedzinach życia gospodarczego i społecznego. Jednym z problemów był niedostatek środków masowego przekazu. Uporano się z nim, m.in. dzięki powołaniu instytucji radiofonii przewodowej. W większych skupiskach ludzkich, a w warunkach naszego powiatu były to Cieszyn, Istebna, Skoczów, Strumień, Ustroń, Wisła i Zebrzydowice, utworzono tzw. radiowęzły, których zadaniem było retransmitowanie (odbieranego kablem z katowickiej rozgłośni) I programu Polskiego Radia. Dalsze natomiast przekazywanie odbywało się napowietrzną siecią przewodów, które docierały do domostw i mieszkań wszystkich zainteresowanych słuchaniem radia. U każdego zatem abonenta zainstalowany został standardowy głośnik radiowy, wyposażony tylko w potencjometr, umożliwiający ściszanie - i odwrotnie - bądź wyłączanie nadawanych przez Warszawę (z nieznacznym udziałem lokalnego programu katowickiego) radiowych audycji.
Należy także wiedzieć, że przed wybuchem II wojny światowej, radio w naszym kraju było jeszcze w powijakach, a przede wszystkim niezbyt wielu stać było na luksus posiadania drogiego odbiornika lampowego. Elektryfikacja wsi zwykle ograniczała się do najważniejszych obiektów użyteczności publicznej (a i to nie było powszechną regułą), dlatego słuchanie radia u większości Polaków pozostawać musiało w sferze marzeń.
Nie można się zatem dziwić, że radiofonia przewodowa wyszła naprzeciw społecznym potrzebom, a urągliwie ochrzczony „kołchoźnik" stał się - bez przesady - masowym „dostawcą" rozrywki, wiedzy oraz najważniejszych wiadomości z kraju i ze świata. Trudno zaprzeczyć, że urzędowej propagandy również, ale przecież takie były - obiektywnie patrząc - znaki owego czasu.
Pierwszy radiowęzeł w Skoczowie mieścił się przy ul. Cieszyńskiej 13. Apolonia Kołatek pamięta, że po zakończeniu nadawania programu przez warszawską radiostację, rozpoczynał się lokalny koncert życzeń, z muzyką z adapterowych płyt, nadawany przez skoczowski radiowęzeł.
W miarę przybywania „kołchoźnikach" abonentów, pomieszczenie przy ul. Cieszyńskiej okazało się za ciasne dla zwiększane o 2 zestawu wzmacniaczy, wobec czego radiowęzeł przeniesiony został do budynku nr 17 przy ul. Mickiewicza (dokładnie, obecna siedziba Biblioteki Miejskiej). Po upływie pewnego czasu, kiedy aparatura wzmacniająca ponownie została zdwojona, w obawie o wytrzymałość stropu, radiowęzeł zainstalowany został w suterenie. Jego kierownikiem był Antoni Boguszewski z Cieszyna, a w skład personelu technicznego wchodzili m.in. Karol Herda, Wilhelm Pasterny, Maria Mikołajczyk, Jan Konopka z żoną, Wiesław Kubala oraz kilku innych, których nazwisk nie zapamiętałem. Swym zasięgiem radiowęzeł obejmował: Brenną, Grodziec, Wieszczęta, Ochaby, Dębowiec, Simoradz, Kostkowice, Kisielów, Ogrodzoną, Goleszów, Kozakowice i Nierodzim.
Każdy radiowęzeł miał prawo nadawania tzw. komunikatów, nadsyłanych przez prezydia rad narodowych, gminne spółdzielnie, weterynarię, służbę ochrony roślin i w ogóle przez różne instytucje, przedsiębiorstwa i zakłady pracy. Z czasem wyznaczono stałą porę dla nadawania komunikatów, a limit czasu na ten cel określono na maksimum 10 minut.
Komunikaty czytał personel techniczny radiowęzła, miewający kłopoty z dykcją, na domiar tego ich treść zwykle pisana była szybko i nieczytel nie, czyli „lewą nogą do prawej kieszeni". Zaszła zatem konieczność unormowania zjawiska i wtedy skoczowski komitet PZPR powołał do życia społeczne kolegium redakcyjne lokalnych programów radiowych.
Takim to sposobem, wiosną 1951 r. zaczęło działać Radio-Studio Skoczów. Przewodniczącym kolegium redakcyjnego został Karol Stokłosa z „Filców", który dobrał sobie zespół w większości złożony z pracowników tej -fabryki: Daniela Olszewskiego, Józefa Drobka, Jadwigę Kołodziejczyk i Klarę Zadora. W skład powołano także Karola Barabosza (Betoniarnia), Aurelię Tarkowską i moją osobę.
Filarem zespołu był niezrównany w pomysłach D. Olszewski, który wkrótce zaproponował nadawanie cyklicznej audycji słowno-muzycznej (czegoś na wzór „śląskiej czelodki radiowej"Kaczmarka i Lichtonia"), opatrzonej tytułem „Paweł z Jónkiem w Skoczowie - coś wam ciekawego powie". Występowali: Paweł Mamrok (D. Olszewski) z żoną Jewką (J. Kołodziejeczyk), Jónek Krytyka (K. Barabosz) z Hanką (K. Zadora), Jędrys (J. Drobek) Józef (T. Kopoczek) i sporadycznie jakieś sąsiadki (A. Tarkowska) lub doraźnie wprowadzane postacie. Teksty w przeważającej większości pisał D. Olszewski, na ogół przemiennie z K. Baraboszem, kilka wyszło spod pióra K. Stokłosy i może jedna, a najwyżej dwie były mojego autorstwa.
Swoje teksty D. Olszewski ubarwiał piosenkami, układanymi na wiodący temat słuchowiska. Audycje trwały do 40 minut i nadawane były w czwartki o godzinie 17 .
Skoczowskie Radio-Studio jako jedyne w kraju uzyskało tak duży limit czasu (poza tym codziennie, bez niedziel i świąt po 15 minut), dzięki niezwykłej popularności, jaką miał w środowisku nadawany program lokalny. W okresie kilku lat skoczowskie studio uchodziło też za najlepsze w kraju i stawiane było za wzór o wiele ważniejszym i większym rangą ośrodkom.
„Paweł z Jónkiem" były audycjami opartymi o żywą rozmowę, bądź o zacięte spory występujących stałych postaci, a treścią słuchowisk była krytyka negatywnych zjawisk, niedociągnięć, marnotrawstwa, na przykład dostarczania do skupu zawołczonego ziarna, zanieczyszczonego mleka, nadmiernie spojonego bydła itp. Posługiwano się autentycznymi nazwiskami osób winnych różnych nieprawidłowości i zaniedbań. W audycji przygrywał malutki zespolik muzyczny pod kierownictwem Gustawa Wentruby, w przemiennym składzie: Julian Raszyk, Ferdynand Chrobok, Franciszek Mentel, Henryk Król i jeszcze kilku innych. Sygnałem czwartkowej audycji było kilka pierwszych taktów ludowej piosenki „Zielony mosteczek ugina się..."
Z biegiem czasu zaczęto także nadawać inne cykliczne audycje, jak ,Uwaga, uwaga: głos ma cięta satyra" mojego pióra, „Ciekawostki z dziejów Skoczowa", pisane przez Pawła Szarca, który nieco później dołączył do zespołu „Dzienniki lokalne". których byłem redaktorem „Porady rolnicze" (w oparciu o fachowe materiały nadsyłane przez specjalistów) oraz audycje szkolne, przygotowywane przez nauczycieli, najczęściej przez N. Namysłowską.
Do grona spikerów dołączyły - niestety na krótko - fenomenalne głosowo Jadwiga Kochanek i Janina Hoffman.
D. Olszewski nie tylko tworzył. Wymyślał, konstruował i wykonywał przeróżne rekwizyty, niezbędne do efektów dźwiękowych.
Zespół studia znajdował się w centrum zainteresowania Rozgłośni Polskiego Radia w Katowicach, gdzie utworzono redakcję instruktażowo-organizatorską. Stałym opiekunem skoczowskiej rozgłośni po pewnym czasie został red. Zdzisław Kowalik z Bielska-Białej, który często bywał na posiedzeniach kolegium. Członkowie zespołu uczestniczyli w licznych seminariach, konferencjach i spotkaniach. Organizatorem jednej z wojewódzkich narad instruktażowych dla zespołów „radio-studiów" - był Skoczów. Polskie Radio urządzało też kilkutygodniowe i dłuższe kursy specjalistyczne. W dwóch takich, jako jedyny przedstawiciel Skoczowa, miałem zaszczyt uczestniczyć.
Wszystkie audycje nadawane były „na żywo", do jednego mikrofonu, co niestety miało nie najlepszy wpływ na jakość emisji. Tymczasem coraz głośniej było o pojawieniu się amatorskich magnetofonów, wytwarzanych w NRD. Były jednak nie do zdobycia, a przy tym bardzo drogie (ok. 20 tys. zł, przy średniej płacy nie przekraczającej 700 zł).
Z katowickiej rozgłośni nadeszła wiadomość o możliwości nabycia upragnionego magnetofonu. Niezwłocznie też wydelegowany zostałem „na zwiady". Właścicielem magnetofonu okazał się... proboszcz w Radzionkowie i gotów był go sprzedać za... 18 tys. złotych! Byliśmy zrozpaczeni. Skąd wytrzasnąć tyle forsy?! Stefan Pabiś (przewodniczący Prezydium MRN), któremu zdarzało się od czasu do czasu zadziałać „od ręki", wpadł na pomysł zaciągnięcia pożyczki w Klubie Sportowym „Włókniarz". Dług oddano później sportowcom w postaci dotacji z kasy miejskiej. Było to możliwe, bowiem „Włókniarz" posiadał osobowość prawną, Radio-Studio zaś (do końca swej działalności) formalnie i faktycznie było... niczyje!
Rozpierała nas duma z bezcennego nabytku. Próby zgrania z aparaturą radiowęzła wypadły pomyślnie, a magnetofon spisywał się doskonale. Nieograniczonej ilości taśm dostarczyła katowicka rozgłośnia, kłopot wystąpił ze szpulami, ale te cichaczem sprowadzono zza Olzy.
Nagrywano przede wszystkim „Pawła i Jónka", ale D. Olszewski snuł najbardziej śmiałe plany o taśmotece, o wyeliminowaniu „żywej" kapeli, z którą - nie zawsze - ale bywały jednak kłopoty.
Podjęliśmy próby nagrywania reportaży w fabrykach, a nawet na piłkarskich meczach. Okazało się jednak, że kabel mikrofonu jest za krótki. A w owych czasach był to produkt nie do zdobycia. Przewód taki musiał posiadać zewnętrzną metalową siatkę, tzw. ekran. Z kłopotu studio wybawił niezawodny Karol Kruczek, spec od skoczowskiej, jemu tylko posłusznej telefonicznej centrali-staruszki. Powiadomił nas, że na Rynku po gzymsach dwóch kamieniczek, w charakterze telefonicznego przewodu biegnie około 20 m ekranowanego kabla. Gotów był go zamienić, o ile będzie miał przewód zastępczy. Dostarczyła go Powszechna Spółdzielnia Spożywców, a K. Kruczek dokonał błyskawicznego przemontowania i niezbędna „ekranówka" znalazła się w naszym posiadaniu. Do „szczęścia" już chyba niczego nie brakowało, no może jakiegoś pojazdu. Cudo techniki owych czasów - magnetofon ważył ponad 20 kg!
Ale radość nie trwała długo. Któregoś dnia magnetofon nieprzewidzianie zaczął wydawać beczkowo-studzienne buczenie. Początkowo wady nie wykryto, choć zajmowali się tym różni specjaliści. Dociekliwy D. Olszewski „wyniuchał" jednak, że ciekawski nieznanego urządzenia W.P. zabrał był magnetofon do domu, by bliżej przyjrzeć się cudowi techniki. Porozkręcał i... już nie złożył tak, jak poprzednio. D. Olszewski lata całe stawił na próbie uruchonienia nieszczęsnego magnetofonu . Z biegeiem czasu zdobył tomy specjalistycznej literatury i w tedy wykrył defekt , którego niestety nie dało się już usunąć .
Zespół studia audycje nadawał po staremu. Swą działalnością zyskiwał coraz większy rozgłos. Uczestniczył w wielu propagandowych imprezach na Śląsku, zdobywał dyplomy i listy pochwalne.
Listy. To był prawdziwy ewenement. Poczta codziennie dostarczała ich dziesiątki. Pisali słuchacze, którzy zespół redakcyjny Radio-Studia dopingowali do nieustającej działalności, podsuwali też tematy do audycju i prawie nigdy kolegium redakcyjne nie zawiodło się na żadnym autorze listu.
Na krytykę skwapliwie też odpowiadały instytucje, które stały się „bohaterami" audycji. Mało kto bowiem chciał być ponownie wykpiony przez „Pawła i Jónka", lub „Ciętą satyrę".
Z treścią odpowiedzi zapoznawano słuchaczy, którzy mieli ostatnie zdanie w audycji na temat poruszonej sprawy.
W końcowej fazie swego działania Radiowęzeł zyskał godne swej rangi pomieszczenia w budynku Poczty (dawniej siedziby Sądu Grodzkiego) na I piętrze. Tu dopiero urządzono studio nadawcze z prawdziwego zdarzenia. Mieściło się w obszernej sali (dawniej rozpraw), zyskało dźwiękochłonne ściany, połączenie z amplifikatornią posiadało niezawodną sygnalizację, pojawiło się też więcej mikrofonów. Nowoczesne urządzenia nadawcze zmontowane zostały przez Leopolda Porębskiego i wówczas (lata 195455) stanowiły rzeczywisty cud techniki.
Pod koniec lat pięćdziesiątych zmienił się jednak klimat dla działalności radio-studiów. Zaczęto ograniczać limity czasu dla programów lokalnych.
Prawda jest też i taka, że „kołchoźnik" - do tej pory najbardziej masowy środek społecznego komunikowania - zaczął być wypierany przez coraz bardziej dostępny aparat radiowy, których wielki wybór (w dodatku z możliwością zakupu na raty) pojawił się w latach 1955-56 z importu, z NRD. Po czasie „doszlusował" także rodzimy przemysł radiowy.
Działalność skoczowskiego Radio-Studia zaczęła powoli słabnąć, aż zanikła zupełnie. Najsmutniejsze, że nie zabezpieczono przebogatego archiwum tekstów, a zwłaszcza listów od słuchaczy. Byłby to cenny przyczynek do studiów nad trudnymi czasami, charakteryzującymi się jednak społecznikowską pasją i entuzjazmem działania wielu ludzi. Dziś, w dobie nie przebierającej w środkach i sposobach pogoni za materialnymi dobrami, kuriozalnym wydawać się może fakt, że zespół Radio- Studia działał absolutnie społecznie i bezinteresownie. Członkom zespołu całkowicie obce było pojęcie wynagrodzenia lub honorarium autorskiego. Najwspanialszą nagrodą dla redaktorów było uznanie i poparcie słuchaczy, a jeszcze większą - wiadomość, że wytknięte w audycji mankamenty, przyniosły pożądaną poprawę, że jakiś sobek zmienił stosunek do otoczenia. Być może garść moich wspomnień o skoczowskim Radio-Studiu, kiedyś nabierze rangi wartościowej i stanie się przyczynkiem informacji historycznej.
Artykuł pochodzi z „Kalendarza Miłośników Skoczowa” udostępniony dzięki uprzejmości Towarzystwa Miłośników Skoczowa.