Zaloguj się
Jesteś nowy na OX.PL?
Zaloguj się
Jesteś nowy na OX.PL?
Parę drobiazgów z listów Gustawa Morcinka
Dział:

Jan Górecki

Parę drobiazgów z listów Gustawa Morcinka               

Przed 15 laty zmarł w krakowskiej klinice Gustaw Morcinek, który swym " chodnikiem" zainteresował ogół społeczeństwa polskiego tym pięknym beskidzkiej ziemi, której urok niejednokrotnie wraca na karty jego powieści i górnika i hutnika śląskiego pokazał nam w jaśniejszych niż dotąd kolorach.

 


Marginesowym i zbyt mało dotąd wykorzystanym dziełem twórczości pisarza s listy, których za życia napisał setki, ba tysiące. Dwa ich zbiory pokazały się bezpośrednio po wojnie. Są to "Listy spod morwy" i "Listy z mojego Rzymu", listy literackie. C w nich autor swe przeżycia po wyjściu z obozu ("Listy spod morwy"), bądź od jakich doznał, upajając się pięknem architektury i sztuki dawnego Rzymu ("Listy z i Rzymu").


Więcej realizmu i nagiej prawdy zawierają listy pisane bezpośrednio do swych prz w różnych okresach czasu. Ze zbiorów, do których dotarłem w ciągu miniony obejmujących czasokres od r. 1914-1963, wyłowiłem kilka ciekawostek, które nie zi odbicia w twórczości literackiej autora, a które swoiście rzutują na pewne jego charakteru czy zamysły pisarskie oraz na jego stosunek do otoczenia. W trd spotykamy często wypowiedzi o własnej pracy czy zamierzeniach literackich, o nad i niepowodzeniach życiowych czy zawodowych, o pracy szkolnej, o czytanej lektrz wyjątkiem "Wyrąbanego chodnika" z żadnej z pozostałych książek nie był w zadowolony. Sporo kłopotów sprawiali mu też wydawcy, zwłaszcza zagraniczni, z k ciągle musiał walczyć o należne mu honorarium. Z każdego zaś listu, pisane obczyźnie, przebija tęsknota do kraju ojczystego, która też spowodowała rychły jego j do kraju po wyjściu z obozu.


A oto kilka ciekawostek, pisanych w listach na gorąco...


Swe najrańsze lata tak wspomina":

"...przez święta wybiorę się do Polskiej Ostrawy.(...) I musi być kawa z kok Dlatego przez święta, bo jo strasznie kiesi rod chodzowoł po winszowaniu na nowy Człowiek dycki jakąsik szustke do chałupy przyniósł, a potym stykło na turecki m jaki miesiąc..."

Ze wspomnień o młodości zachował się liryczny nieomal opis ćwiczeń wojskow mało wówczas odwiedzanym szlaku Orlich Gniazd z r. 1927:


"...W czasie tegorocznych ćwiczeń w czasie wakacji człek zabłąkał się w zapadłe górzyste, czasem piaszczyste, a rzadko lesiste. Górzyste o tyle, że byliśmy w okol szlaku Ojców - Częstochowa, gdzie to tak co kilka kilometrów wyłażą z ziemi skaliska, dziwacznie poszczerbione. Z dala czynią zawsze wrażenie, że to ruiny czegoś. Ładne to było.(...)


Małe urwiste skalątko sterczało nad głową. Wygramoliłem się na wierzch, rozciągnąłem się wygodnie na brzuchu, brodę podparłem łokciami i patrzałem. Z przeczy­stego błękitu lał się żar słoneczny roztopionym złotem. Przed oczyma leżały ogromne łany złotawej pszenicy. Niósł się z ich gęstwy przenikliwy, jednostajny, usypiający skrzyp koników polnych, a skowronki to raz wraz śmigały pod niebo, gdziesik tam się zawiesiły i jęły słodziutko podzwaniać. Z daleka, od nagrzanych piasków ogromnej pustyni Błędowskiej niósł się pachnący wiater. Leciał, leciał, potknął się o mnie, spadał leciuchno w dolinę i teraz biegł równiutko, daleko po nieobeszłych łanach zboża. Wtedy człowiek widział, że w ślad za niewidocznym wiatrem biegną truchcikiem szerokie fale nachylających się kłosów. Jedna fala, druga, trzecia, dziesiąta, miły Bóg raczy wiedzieć, która już to była(...). Rytmiczne kołysanie się zboża, monotonne ciurlikanie koników polnych, senne podzwanianie śpiewaczków bożych w błękicie i ten przesłodki żar jasnego słonka - wszystko to uczyniło dziwy ze mną. Człowiek uciszał się, przemieniał za cudowną sprawą w niepojętą tęskliwość, rozpływał się w nieogarnionej dalekości, przesyconej słońcem... Było mi dobrze..."21. O zaczątkach swej kariery literackiej tak pisał kiedyś beztrosko:


"...Jestem dopiero takim pokracznym kurczakiem nieopierzonym, któremu to piórka zamyślają narastać. Czy narosną, Bóg miły raczy wiedzieć. W ostatnich czasach srodze shardziałem i na ludzi z góry jeno patrzę jakoby z tej racji, ponieważ Pan Bóg za jakieś niewiadome grzechy lekkim obłędem dotknął tamtych w redakcji "Tygodnika Ilustrowanego"3', gdyż niewiele myśląc, wydrukowali moje "Serce za tamą" i koniec. No, ale ich zmartwienie mnie wiele nie obchodzi. Za to ja srodze się nadąłem, nie przystępuj do mnie...


Skłoniła mnie do tego pani Kossak-Szczucka z Górek. Jej "Pożogę" tłumaczę obecnie na pokrzywiony język czeski. Piszą mi list jeden i drugi, usilnie we mnie wmawiając i to z zapałem, że aż piszę bo naprawdę mam jakoby talent. Pomyślałem sobie: "Za stary wróbel ze mnie, by mnie łapać na plewy." I nic. Pokumałem się z innymi, potem z p. Czeską-Mączyńską4', autorką "Opowieści Chrystusowych" i ta jeszcze gorzej. Do reszty mi w głowie przewróciła, każąc mi wierzyć nie na żarty, żem wielce utalentowany, gadajcie sobie zdrowo, nie wierzę! Ale swoje zrobiły. Pod ich namową jąłem się szerzej rozpisywać. Tematem życie górnika w Karwińskiem. Przychodzi mi to łatwo, jakoby dlatego, żem sam
kiedyś grzebał węgle łopatą i do karów folował...


Rychło przychodziły sukcesy. Z radości, jaką odczuwał po uzyskaniu nagrody za "Wyrą­bany chodnik" w r. 1931 i w podzięce za inspirację do jego napisania, taka zachowała się wypowiedź autora:

"...w tych dniach (2 czerwca) uzyskałem nagrodę na konkur­sie literackim wojewódzkiego 166


Kalendarz Miłośników Skoczowa

Tow. Literackiego za mą powieść pt. "Wyrąbany chodnik". A nagroda wynosi 12.500 złotych. Jaką zawieruchę wiadomość ta uczyniła w mojem sercu, to może sobie Pani wyobrazić. A przede wszystkim wyczułem wdzięczność do Pani za to, że kiedyś rozmiłowany byłem w Pani do szaleństwa i to bez wzajemności, i że dzięki temu stałem się tym, czym jestem. I dlatego Pani zawdzięczam wszystko, i te książki, co mi teraz nagradzają na konkursach, bo powstają za przyczyną Pani. Te książki to nasze dzieci. I moje, i Pani...


Proszę Pani, ja w tej powieści nowej, która jest bardzo obszerna(...) opisałem Panią w pierwszej części. Jest Bronka wybijokno, jest zakochany w niej Gustlik, jest życie karwińskie, lecz potem mój Gustlik idzie na Górny Śląsk i tam poznaje Helenkę(...)',S).


Żadna z następnych książek nie doczekała się tak ciepłej i serdecznej oceny, gdy chodzi
o inspirację. "Ondraszka", który kosztował Morcinka przeszło 20 lat pracy, tak scharakteryzował po jego napisaniu:

"...I tak już "Ondraszek" pojechał na "czornym koniczku" do Warszawy, pięknie "osnożony" na przekór recenzentce, powołującej się na papieską nieomylność słynnego lingwisty, a pisząc językiem staropolskim "Pięknie osnożony = zapięty na wszystkie guziki


1 pętelki dolmana. Skrzyczałam go trochę za paskudny język i nie mniej paskudną wyobraźnię, kazałem mu wyrażać się przyzwoiciej; grafa Prażmę o mały włos, a byłbym wyrzucił z tamtym tronem w odpowiednie dla tej czynności miejsce, w końcu go zostawiłem, tylko mu sprzątnąłem spod jego łap tamte kąski gęsiny, gdyż to akurat był wtedy piątek i musiał pościć; hrabinie kazałem się wstydzić za jej trochę swawolne karesy i kuszenie niewinnego młodzianka Ondraszka i poleciłem jej, aby się ochędożniej nosiła i zakrywała wszystko, czego nie powinno oko męskie widzieć. (...) I duże kamienisko spadło mi z serca',7).


Z jednego z listów dowiadujemy się też, że zamówiono u Morcinka powieść o Marszałku i dzieciach. Zaczął nawet autor zbierać materiały, ale ostatecznie odstąpił od pracy. Co gp do tego skłoniło?

"Napisałem tamtym jej inicjatorom, że brak mi materiału, że mnie zraża nieprzychylny stosunek Belwederu, i że stanowczo odmawiam prawa cenzurowania mej pracy przez panią Piłsudską i Biuro Historyczne. Przede wszystkim ten ostatni warunek wysunąłem na pierwsze miejsce, zaznaczając, że mi ubliża. Niech tam sobie tłumaczą to jak chcą. Bo jak ja sobie to tłumaczę - tego już nie pisałem. A tłumaczyłem sobie tym, że inicjator owej książki pragnie być bardziej papieskim niż sam papież, że pragnie wykorzystać "koniunkturę" na Marszałka i zdobyć w oczach możnych protekcjonalne poklepanie po ramieniu; a przede wszystkim Marszałek jest mi obcy i jego stosunek do dzieci to znów nic nadzwyczajnego. Mój Boże, tobym musiał pisać o cesarzu Franciszku Józefie czy o carze Mikojaju i dzieciach, boć i oni także pogłaskali jakąś ładną buzię dzieciaka, gdy dzieciak wyrecytował wiersz, nauczony przez uszczęśliwiona mamusię. To wszystko blaga, którą dobrze widzę jako nauczyciel, mający do czynienia z dziećmi"8)


Z listów przedwojennych G. Morcinka dowiadujemy się, że powieści "Inżynier Szeruda" i "Wyorane kamienie" miały być sfilmowane przed wojną zaś "Ondraszek" po wojnie:

"...Ja zaś skończyłem "Wyorane kamienie". Jest to powieść o szkole i nauczycielstwie.


Mój "Inżynier Szeruda" jest obecnie filmowany i ukaże się również kiedyś w jesieni na ekranie. Reżyseruje go Lejtes. Mam wrażenie, że rzecz będzie dobrze zrobiona, wnioskując ze scenariusza. Nie wiem jednakże, kto z aktorów występuje w filmie. Zapewniał mnie jednak p. Lejtes, że to nowe twarze, lecz dobrzy aktorzy. Poza tym "Wyorane kamienie" są obecnie rozważane i może także pójdą na ekran. Miałbym tyle korzyści z tego wszystkiego, że byłoby głośniej w Polsce o moich książkach. "9)

Ani jeden ani drugi film nie zostały zrealizowane wskutek wybuchu wojny.

I po wojnie nie miał Morcinek szczęścia do ekranizacji swych powieści.

"...być może, że pisałeś do mnie do Skoczowa - pisał do Zdzisława Hierowskiego dn. 21 IX 1955 - ja zaś siedzę w Krynicy po ucieczce z domu przed interesantami i zebraniami, by sie kurować i czekać na p. Forda, zamierzającego filmować "Ondraszka".

A w tydzień później pisał:

"...Jutro wracam do domu, jestem w Warszawie z Fordem, by montować scenariusz filmowy o "Ondraszku".10)


Bardzo wyraziście zachowały się w pamięci Morcinka szczegóły aresztowania wnet po wybuchu wojny, o czym wspomina w jednym z listów:

"...obchodzi mnie ta luka w pamięci, w której pogubili się moi znajomi z tamtych sielsko-anielskich lat. Lecz tamtego Niemca dobrze przypominam i widzę go wciąż przed sobą jak włazi do drzwi w butach wyniosły, nadęty i prowadzi dwóch gestapowców za sobą. A potem jak siedzi obok mnie w samochodzie i trzyma rewolwer w garści w kieszeni w płaszczu. A myślałem, czyby nie opłaciło się go tak znienacka lunąć pięścią między oczy. Lecz szanse były minimalne na ucieczkę, a z drugiej strony był lęk o Tereskę (siostrę - J.B.), że ją mogliby gestapowcy aresztować. No i pojechałem w towarzystwie tego Niemca, mojego byłego ucznia z przemysłówki; zawiózł mnie do więzienia w Cieszynie i oddał straży...""'


Po wyjściu z obozu przez półtora roku przebywał jeszcze nasz Gustiik we Francji, Włoszech i Belgii. Prowadził też wtedy chyba najrozleglejszą korespondencję ze starymi, przedwojennymi kompanami, przyjaciółmi z obozu czy ludźmi nowo poznanymi. Czas pobytu za granicą zużytkował na obserwacje życia w środowiskach polonijnych, na zwiedzanie zabytków sztuki w muzeach i na czytanie książek. Jakie wyniósł stąd korzyści -niech przypomną urywki listów z tamtych lat.

"...Wróciłbym już wcześniej, lecz pragnę wykorzystać wolność, napatrzyć się wszystkiemu do syta, nasłuchać, nabrać nowych wrażeń i przeżyć, by móc znowu kiedyś napisać jakąś porządną książkę, która by ludzie radzi czytali...

...żal mi będzie Rzym opuszczać, bo jest niesłychanie piękny. Mówią że Paryż jest piękny. Być może. Lecz Paryż nie zdołał mnie urzec w takim stopniu co Rzym..."12'

A Polonia emigracyjna? Przyjrzał jej się Morcinek i wyniósł z niej chyba gorsze wrażenie mż Mickiewicz ongiś na paryskim bruku. Oto co zanotował:

"...Emigracja już mi się przejadła - pisze w przeddzień powrotu do kraju13' - Ludzie się * niej ścieśniają rodzą się z nudów i z braku szerszych horyzontów, rodzą się kaprawe plotki, licytują się terminami politycznymi, szukają zbawienia w strupieszałych doktrynach, stają się śmieszni, chorzy i okaleczeni. Od dłuższego czasu spostrzegam, że życie na emigracji jest czynnikiem rozkładającym. U jednych to zjawisko występuje jaskrawiej, u innych mniej widocznie, lecz niemoc ta czepia się wszystkich. Ja lękam się jej i to powoduje przyśpieszenie decyzji mojego wyjazdu (...). Strasznie się raduję, że nareszcie po siedmiu latach zobaczę swoich! Wiem ci ja dobrze, że w kraju nie będzie kołaczy, lecz nareszcie raz wyrwę się z tego zaczarowanego w złą godzinę koła i rozpocznę jakie takie normalne życie. Bo tu jest wszystko, tylko nie ma normalnego życia. Tu jest życie jętki jednodniówki, ot z dnia na dzień, byle się przepchać, byle coś utargować na czarnym rynku, w przemycie (...)"

Pisarz potrafił wyczuć i dosadnie zobrazować dumę rodziny dorobkiewiczowskiej czy urodzonej szlachcianki. Świadczą o tym dwa następujące epizody (przedwojenny i powojenny):

"...Potem byłem u jednych państwa (...) Była obecna nauczycielka od p. prof. Lutosławskiego, panna Alicja Turowska, córka zbankrutowanego ziemianina. Dziewczyna rozpacza, że musi pełnić rolę nauczycielki, uważa to za degradację społeczną. Akcentuje, podświadomie zresztą, swoją kastowość, swoje pochodzenie szlacheckie, patrzy, a raczej pragnie na nas patrzeć z perspektywy swych tradycji szlacheckich.

- Nasz ród wywodzi się od Piastów - rzekła mi raz.

- Tak - rzekłem niedelikatnie - praszczur pani wychodził na tury z pałką, a potem tą samą pałką tłukł chłopa pańszczyźnianego. Mojego praszczura.

Roześmiała się. Dosadniejszy wydźwięk miało spotkanie z księżną Woroniecką w Rzymie: "...Ludzie w Rzymie uważali mnie za jakiegoś bastarda komunizmu czy demokracji. Patrzyli na mnie nieufnie i tylko z racji swego dobrego wychowania nie wybuchali głośno, gdy im prawiłem o tym, że mój ojciec był robotnikiem, że mój dziadek brał baty pańszczyźniane, a ja - jestem tylko Morcinek.

Księżna Woroniecką czuje do mnie śmiertelną urazę. Zbłaźniła się przede mną w towarzystwie, pytając się mnie, czy rozumiem po polsku.

- Ależ to przecież pan Morcink - woła wtedy panna Hanka, co to wzięła mnie na koncert bez biletu, na gapę.

- No tak, pan Morcinek... Ale przecież na Śląsku jakaś inna mowa. Dobrze wiem. Byłam przecież w Pszczynie, to zauważyłam.

- Proszę pani, my wszyscy na śląsku umiemy i rozumiemy po polsku. A ta inna mowa, o której pani wspomina, to chyba nasza gwara. Na co dzień posługujemy się językiem literackim, na wielkie święto - gwarą".15)


Wspomniał Gustaw Morcinek w jednym z listów, że musiał uciekać z domu przed zebraniami i interesantami. Nie było inaczej i w okresie międzywojennym. Tak pisał swej przyjaciółce w Białymstoku.

"...Kiedy dzisiaj jechałem do Katowic zły jak ciernie, że na jednogodzinne posiedzenie ZMW muszę się tłuc około 7 godzin w pociągu, i kiedy wszystkie gazety już przewertowałem i patrzyłem przez okno wagonu na boży świat (...) mijane krajobrazy akurat nadawały się jako tło dla wisielców i kraczących wron.(...) Potem nudne gędziolenie zebranych, przelewanie pustego w próżne, wałkowanie przewałkowanych tematów, jeden

cedzi słówka jak wilgotny piasek, drugi ziewa, trzeci papierosa ćmi i uśmiecha się nie wiedzieć do czego i do kogo... Boże!


Uciekałem jak dziki osioł i rad byłem, kiedy pociąg gnał do chałupy. I przysięgłem sobie, że już nigdy nie pojadę na takie zebranie."16'

Wytchnieniem dla pisarza skoczowskiego były ucieczki do przyrody, spacery z psem nad Wisłę, albo dalsze piesze eskapady w góry, zatapianie się w beskidzkim krajobrazie i jego ciszy i marzenia o bratniej duszy w takiej samotności. W latach późniejszych wolał już gwar wokół siebie. Toteż na wolne niedziele i święta zapraszał przyjaciół, zwłaszcza odleglejszych, do zwiedzania urody ziemi cieszyńskiej.

"...jak tylko wakacje nadejdą, spakować sie i ucieczka w góry. Do nas, gdzie i ludzie jeszcze nie zepsuci letnikami, prości i serdeczni, i gdzie tereny jeszcze nie odkryte. O ile Pani lubi samotność, nie cierpi wielkiego zbiegowiska, radziłbym Istebna, wieś z południo­wym stokiem, słoneczną, wystawioną na Słowaczyznę i południowe wiatry, odgrodzoną gróniami od świata..."17'


Innym polecał Ustroń czy Wisłę, jeszcze innym Jaworze, w zależności od upodobań, czasu i funduszów.

Ważną rolę w życiu pisarza odgrywały kobiety. Nie tylko zapładniały jego umysł do coraz nowszej pracy literackiej, ale dawały też wytchnienie i radość i skłaniały do refleksji nad samym życiem. Do jednej tak pisał:

"...Kobieta w moim życiu dotych­czas była czynnikiem twórczym, nie destrukcyjnym jak u innych.(...) Są chwile, że buntuję się przeciwko sobie za to, że nie jestem jak inny, co może w miłości kobiety widzieć początek i kres swego życia. Ja nie mogę czy nie umiem pozwolić się pochłonąć ogromnej miłości kobiety.(...) Pragnę wyczuwać koło siebie czujące serce, pragnę kogoś pieścić, wspierać w zwątpieniu, głaskać dłonią, uciszać w rozterce, nieba pragnę przychylić, lecz nie umiem z tej miłości korzystać... Zresztą tej miłości jeszcze mi żadna dziewczyna nie przyniosła. To były tylko miłostki, czasem zmy­sły były u niej, czasem wyrachowanie i to wszystko...


Uprzednio do tejże adresatki już pisał:

"...nie wiem, czy mam wiarę w mi­łość. Lękam się jej, że ona, jak każde zresztą uczucie, przeminie wcześniej

czy później. Owszem, wierzę w miłość, ale nie zdolnym już dzisiaj budować na niej całego życia. Nie wierzę, by ona trwała przez całe życie, bo mnie życie za to mocno poturbowało, za tę naiwną, pacholęcą, romantyczną wiarę.19) Owszem, gdy przyjdzie wielka miłość, pragnąłbym się w niej raczej zatracić, by potem nie przeżywać jej powolnego skonu. Bo M chyba to samo, co przeżywać skon własnego dziecka najmilszego (...) Zresztą ja nic nie wiem. Zdaje mi się, żem jest niezdolny do oddania się komuś po wszystkie czasy..."20)


Przypisy:

Z listu do Pawła Musioła w Katowicach - 22 XI 1929.

Z listu do Bronki Oczkowskiej w Opawie - 12 X 1927.

"Tygodnik Ilustrowany" 1927, nr 35-36 i "Polska Zachodnia" 1927, nr 305-310.

Pisarka z kręgu poznańskiej "Tęczy".

Praca nie została ukończona z braku należytej znajomości języka czeskiego. Ą Z listu do Bronki Oczkowskiej w Opawie - 12 VI 1931.

Z listu do Zofii Degen-Ślósarskiej w Wiśle - 3 II 1952.

Z listu do Zofii Degen-Ślósarskiej z roku 1936.

Z listu do Henryka Jasiczka w Cz. Cieszynie - 28 IX 1955.

Z listu do Jana Brody w Końskiej - 14 V 1946.

Z listu do dr Józefa Mazurka w Bystrzycy - 14 V 1946.

Z listu do ks. Leopolda Biłko w Cieszynie - 3 VIII 1946.

Z listu do Zofii Bekierskiej w Białymstoku - 9 IV 1934.

Z listu do Zofii Degen-Ślósarskiej w Wiśle - 17 VII 1946.

Z listu do Zofii Bekierskiej w Białymstoku - 2 II 1934.

Z listu do Zofii Bekierskiej w Białymstoku - 15 I 1934.

Z listu do Zofii Bekierskiej w Białymstoku - 5 IV 1934.

 Autor ma na myśli swe niedobrane małżeństwo.

Z listu do Zofii Bekierskiej w Białymstoku - 27 III 1934.

 

Kalendarium pochodzi z „Kalendarza Miłośników Skoczowa” 1999, udostępnionego dzięki uprzejmości Towarzystwa Miłośników Skoczowa.