Zaloguj się
Jesteś nowy na OX.PL?
Zaloguj się
Jesteś nowy na OX.PL?
W starym Skoczowie cz. 1
Dział:

Rudolf Kowalik

W starym Skoczowie

 

Rudolf Kowalik urodził się 10 kwietnia 1881 r. w Cieszynie. Przez wiele lat był nauczycielem we Frysztacie. Na początku okupacji został przeniesiony do niemieckiej szkoły w Skoczowie, ezzx pracował do końca 1941 r. Za zbyt liberalną postawę karnie przerzucony do Bażanowic.


W latach 1939-1944 mieszkał w Skoczowie przy ul. Mickiewicza. Zmarł 20 marca 1944 r.

: ::al pochowany na starym cmentarzu.


Wiatach 1940-41 był korespondentem cieszyńskiej mutacji „KattowitzerZeitung". W tym ~asie opublikował cykl artykułów dotyczących przeszłości Skoczowa, z których kilka ^ciekawszych pragniemy przypomnieć po ponad 50 latach od ich ukazania się.


W tłumaczeniu starano się oddać specyficzny archaizujący styl autora.

Redakcja

 

Kronika nadolziańskiej ziemi

 

Przyjemnie podróżować dyliżansem pocztowym, wesoło trąbi pocztylion. Na pogórskim kopcu odkłada on swój róg, odwraca się do nas tak, że możemy podziwiać jego brązową, żółto szamerowaną bluzę i woła: „Skoczów!"


Przed nami rozpościera się piękny widok: widzimy dolinę Wisły otoczoną łąkami, polami i kępami drzew rosnących między lśniącymi taflami stawów, zamkniętą z dwóch stron lasami, ze zwartą zabudową i sterczącymi dwiema wieżami, otoczoną górami, które w postaci wielkiego łuku ciągną się z południa na zachód i dalej w kierunku północnym.


Pan Zacni, współtowarzysz podróży, który przedstawia się jako sekretarz miejski, wyjaśnia: te góry to Równica, Czantoria i Chełm, na wzniesieniach rozłożyły się wsie Międzyświeć, Wilamowice i Wiślica, a te dwie wieże to ratusz i kościół farny. Przylegające do miasteczka lasy nazywają Górnym i Dolnym Borem.


Prawy brzeg Widy


Wóz pocztowy poluzował w międzyczasie hamulce i mija właśnie pogórską arendę. Przed laty mieściła się tu poczta — wyjaśnia pan Zachl. Wówczas Skoczów nie miał poczty i dopiero kiedy mieszczanie zaprotestowali, przeniesiono ją z Pogórza na skoczowski rynek. Teraz mieści się w pobliżu zamku.


Po kilku minutach dyliżans zatrzymuje się. Trzeba opłacić myto. Jesteśmy przy miejskiej rogatce. Po prawej stronie stoi gospoda Zabawa, zbudowana ok. 1800 roku, po lewej mała kapliczka, a obok duży budynek z przylegającą do
niego stajnią, innym, mniejszym domkiem i stodołą. Jak okiem sięgnąć, są to jedyne zabudowania na prawym brzegu rzeki. Służyły one kiedyś do celów wojskowych i do dziś nazywa się je kasarnią (koszarami). Rozciągające się wkoło pola należą do miasta. Nabył je w 1798 r. ks. saskocieszyński Albert i polecił postawić tu leśniczówkę oraz miejskie stodoły. Rozjazd przy zabawskiej gospodzie prowadzi do Pierśćca, zaś droga między kapliczką a kuźnią do Brennej.


Jedziemy przez dość długi, wąski —mogący pomieścić tylko jeden pojazd — most, prowadzący od koszar na drugą stronę, do pierwszych zabudowań miejskich. Jeszcze jedno spojrzenie na szerokie koryto rzeki, na Bładnicę, która tuż przed mostem wpada do Wisły, na zarośla porastające brzegi i na stojące tu trzy tuziny stodół, i już mijamy zamek, kościół i pocztę. Ponieważ mamy kilka godzin czasu, możemy zwiedzić miasto.


Pan Zacni chętnie dotrzymuje nam

towarzystwa. Najpierw prowadzi nas do zamku, zwracając naszą uwagę na jego charakterystyczną budowę i ślady wałów obronnych. Opowiada o książętach, burgrabiach, zarządcach i znamienitych gościach, którzy bywali tu od czasu do czasu. Naprzeciw zamku jest duży folwark z licznymi przybudówkami, do których przylega ogród dochodzący aż do drogi wokół kościoła. Folwark i ogród były kiedyś własnością zamku, chociaż teraz oddziela je od niego droga. Skoczowianie interesują się tym ogrodem. Gdyby arcyksiążę Albert przekazał go miastu, mogliby zbudować tu większą szkołę. Także południowa strona należała kiedyś do zamku. Stoi tu jeszcze kuźnia, która kiedyś służyła miejscowym panom, a trochę dalej nad młynówką jest bardzo stary dom. W jego wnętrzu, na stropie odnajdziemy zatarty napis „INRI", pozwalający przypuszczać, że mieściła się tutaj zamkowa kaplica*. W czasie wielkiego pożaru w 1756 r. dom ten uległ prawie całkowitemu zniszczeniu. Został jednak w 1793 r. odbudowany, a wkrótce potem sprzedany przez administrację zamkową Janowi Mazurowi. Kolejnymi właścicielami byli Antoni Pośpiech (od 1818 r.), piwowar Trojak, a po jego śmierci w 1847 r. żona Emilia. Ojcowie Skoczowa noszą się już od dłuższego czasu z zamiarem przejęcia tego ciekawego obiektu na potrzeby miasta.

 

Pierwsze fabryki


Tyle nasz przewodnik. Jego informacje pozwalają nam uzmysłowić sobie, że dawne włości zamkowe obejmowały kiedyś o wiele większy obszar, dzięki czemu jego panowie mogli prowadzić przyjęty w ich sferze styl życia. Jednak atmosfera minionych stuleci, którą
przesiąknięte są mury starego zamczyska, mieszała się stopniowo z tym co nowe. W pobliżu miejsca, z którego w minionych wiekach można było podziwiać barwne poczty i okazałe parady, rozbrzmiewa teraz stukot i szum maszyn, odgłosy nowych czasów. Obok starej kaplicy zamkowej stoi fabryka. Początkowo był tu młyn zbożowy, potem stała w tym miejscu fabryka wałków drewnianych i zasłon okiennych, której właścicielem był von Szemnicki. Pobliska młynówka — kontynuuje swe opowiadanie pan Zachl — służy fabryce, jatkom masarskim, browarowi, a poza miastem porusza koło miejskiego młyna. Trochę dalej, w miejscu gdzie ul. Ustrońska skręca w kierunku Wisły, wody młynówki wykorzystuje jeszcze jedna fabryka. Wybudowali ją w 1833 r. synowie fabrykanta Bathelta z Bielska i urządzili w niej produkcję pilśni, pralnię i suszarnię.

 

Podcienia


A teraz na rynek! Skręcamy między kaplicą zamkową i jatkami mięsnymi w prawo, by po kilku krokach znaleźć się na czworokątnym rynku. Jest tu co oglądać. Przede wszystkim zwraca uwagę zachodnia pierzeja, przy której — z lewej strony — jak ogromny wartownik stoi ratusz, wybudowany w 1801 r. Do niego przylega wąski, skromny budynek, miejsce urodzenia pobożnego Jana Sarkandra, o którego życiu, a przede wszystkim śmierci, tyle opowiadano. Nasz przewodnik prowadzi nas na środek rynku do studni, która ze swym kamiennym posągiem od początku przyciągała nasz wzrok. Posąg przedstawia mężczyznę siedzącego na dużej rybie. Ryba broni się, lecz człowiek ów zwany przez mieszczan Jonaszem, ma

dość siły, by ją zmusić do posłuszeństwa. Z pyska ryby spływa szeroki strumień studziennej wody. Nasz przewodnik nie wie nic o twórcy tego pięknego dzieła. Dowiadujemy się za to, że woda dociera do studni świerkowymi rurami z ujęcia znajdującego się poza kościółkiem na Kaplicówce.


Pan Zachl przerywa opowiadanie i pyta czy nie jesteśmy już zmęczeni, czy nie zamierzamy wracać. Spoglądamy więc jeszcze spokojnie na trzy drewniane domki stojące przy rynku — dwa na ścianie zachodniej, potem — za domem burmistrza — trzeci, z prawej, na północnej pierzei. Na lewo od niego stoi stara poczta, a my udajemy się do tego ostatniego, w którym znajduje się znana winiarnia Kukucza. Nie żałujemy. Przekąska była smaczna, wino przednie, a przy tym można było usłyszeć wiele o przeszłości i gospodarce tego miasteczka. Pan sekretarz opowiedział nam o wielkich pożarach, powodziach, wojnach i chorobach, o niektórych burmistrzach i rajcach, o rzemieślniczych cechach i ich walce o prawa. Dowiedzieliśmy się też, jak wypoczywają i bawią się skoczowianie — latem nad Wisłą lub gdzieś pod lasem, a zimą przy wspólnym stole w gospodzie. W karnawale organizują bale. Największą popularnością cieszy się bal charytatywny, z którego dochód przeznacza się na biednych. W każdy czwartek odbywają się wesołe, „zakrapiane" spotkania w hotelu „Pod Białym Koniem", w których uczestniczą też urzędnicy zamkowi, zarządcy i leśniczy. W czwartki odbywają się też miejskie targi, a raz w roku jarmarki, na które zjeżdżają ludzie z całej okolicy. Czasem przychodzą
na występy teatralne i muzyczne

 

Teatr i muzyka


Tak, muzyczne. Skoczów ma swego kapelmistrza Pospiszila, który udziela lekcji muzyki i ćwiczy skromną skoczowską orkiestrę. Dostaje wsparcie od miasta w postaci 60 florenów i 6 sążni ciętego drewna sosnowego rocznie, za co powinien bezpłatnie kształcić utalentowanych chłopców i udzielać lekcji śpiewu. Niestety, kapelmistrz Pospiszil nie przykłada się do swych obowiązków tak, jak jego poprzednik Schmeiser, więc nie wiadomo czy miasto zatrzyma

go, czy też rozejrzy się za kimś innym. Ale tymczasem skoczowianie słuchają muzyki, cieszą się kiedy gra kapela, wszak muzyka to muzyka...

Jest i teatr. Czasem dociera tu trupa wędrowna, która daje przedstawienie w hotelu, jak ostatnio dyr. Blum, który zrobił w Skoczowie niezły interes. Jednakże mieszkańcy sami wystawiają przedstawienia w teatrze amatorskim.

Tłum. P. Szarzeć

 

Skoczowscy kronikarze

 

Posiadamy mało udokumentowanych wiadomości na temat starego Skoczowa. Wielkie pożary, cyklicznie nawiedzające miasto, zniszczyły wiele dokumentów. Dlatego tym większą wartość mają zachowane zapiski kronikarskie, uzupełniające dokumenty, informujące o powodzeniach i nieszczęściach, radościach i cierpieniach, o wierze i błądzeniu naszych przodków. W ten sposób dawno temu żyjący ludzie stają się nam bliżsi.


Skoczów posiada trzy tego rodzaju kroniki: „Dziennik" Jana Tilgnera, „Skoczowskie Osobliwości" nieznanego autora i „Memorabilia" proboszcza J. L. Rużańskiego. Poświęćmy trochę uwagi każdej z nich. Johann von Tilgner i jego „Dziennik"

Tan Tilgner urodził się 9 lutego 1574 r.

we Wrocławiu. Jego rodzicami byli Johann von Tilgner i Katarzyna córka wrocławskiego rajcy Joachima Jorge. Rodzina otrzymała szlachectwo w 150 lr., kiedy Lorenz Tilgner dostał herb od cesarza Maksymiliana.


O dzieciństwie i młodości naszego kronikarza wiemy jedynie, że wychowywał się z czterema siostrami, a w 1585 r. został wysłany do Boskowic na Morawy, dla uchronienia go przed zarazą, która szalała wówczas we Wrocławiu.


Mając zaledwie 23 lata Johann von Tilgner został burgrabią skoczowskostrumieńskim, a w rok później ożenił się z Marianną Kelcz z Rimburka. Jego pan, książę cieszyński Adam Wacław bardzo go cenił, co publicznie okazywał. Powierzał młodemu burgrabii różne tajne misje do spełnienia, utrzymywał z nim i jego rodziną bliskie i przyjacielskie stosunki. Równie serdeczne były powiązania Johanna von Tilgnera z okoliczną szlachtą, a więc z Cyganem ze Słupska panem na Frysztacie i Raju, z hrabią Juliuszem Sunnegh właścicielem Bielska, a szczególnie z Promnicami z Pszczyny.

"Dziennik" rozpoczyna się wykonanym przez jego ojca zapisem różnych światowych zdarzeń i dokonań — są to informacje o budowaniu miast i zakładaniu zakonów, o soborach i bitwach, o Husie i Gutenbergu, o trzęsieniach ziemi i i chorobach.


Po 1593 r. Tilgner pisze już sam. Jego zapiski robione na Śląsku, opisujące osobiste przeżycia, są nieocenionym źródłem wiadomości dla badaczy zaintresowanych historią naszego regionu.


Dowiadujemy się sporo o dworze cieszyńskim książąt piastowskich, poznajemy osobistości tamtych czasów, słyszymy o powiązaniach gospodarczych Tilgnera, jego wynagrodzaniu, posiadłości w Strumieniu, o jego małżeństwie, radosnych i bolesnych wydarzeniach w rodzinnym życiu. Lektura "Dziennika" pozwala nam dostrzec ciexne chmury gromadzące się nad Śląstkm. Zbóje i fałszerze pieniędzy uprawiali swój niecny proceder, atakowała tontrreformacja, rozpalała się wojna 30letnia ze swymi okropnościami, które nie oszczędzały także naszych miast ; wsi.


Dzięki „Dziennikowi" poznajemy dekawą osobowość autora, który jawi nam się jako czuły i zapobiegliwy ojciec; *ierny sługa swego księcia, który mu towarzyszy w latach powodzenia i klęsk; przykładny obywatel swej ojczyzny, o którą jest szczerze zatroskany, Szczepanie, gdy astrologiczne obserwacje, które prowadzi wskazują na różne okropności; jako protestant, który wraz z rodziną, także i w ciężkich czasach kontrreformacji pozostaje wierny tej nauce . strzeże się przed używaniem oskarżeń przeciw bliźniemu.


Co w nim podziwiamy, to jego wielkoduszność, opanowanie i niewzruszo
ny spokój, nawet w dniach wielkich cierpień. W młodych latach doszedł do wysokiej pozycji i poważania, lecz później został bardzo doświadczony przez życie. Z dziewięciorga dzieci urodzonych w małżeństwie, czworo zmarło w wieku 45 lat, dwóch synów poległo na wojnie —jeden w wieku 21 drugi 32 lat. Dalszym ciosem był potajemny ślub córki z podchorążym, który ją później porwał i wywiózł. Wszystko to znosił Tilgner z podziwu godnym spokojem.


Zachowanie „Dziennika", który napisał ten pobożny protestant, zawdzięczamy katolikowi ks. Leopoldowi Szersznikowi. On zobaczył manuskrypt u Juliusza Fiksa, którego ojciec udzielał mu lekcji czytania i pisania. Po śmierci właściciela, Szersznik nabył „Dziennik" za kilka krajcarów, uporządkował według kolejności lat, po czym przepisał, a odpis przechował w swojej bibliotece.

„Dziennik" Johanna von Tilgnera w odpisie znajduje się do dziś w Muzeum w Cieszynie.*

 

Zapiski ks. proboszcza Józefa Leopolda Rużańskiego


Porządkowanie starych zapisków doprowadziło autora niniejszego tekstu do zeszytu z uwagą na pierwszej stronie: „Jos. Leop. Rużaóski, teolog 1791".


Zeszyt zawierał, obok różnych rozpraw teologicznych, zapiski kronikarskie w języku niemieckim obejmujące 6 stron, z nagłówkiem „MEMORABILIA".


Zaczynają się one informacją o założeniu w 1211 r. w Cieszynie klasztoru benedyktynów, wspominają zarazę, jaka szalała na Śląsku w 1323 r., po czym autor przytacza osiem dat z XVI, dwadzieścia z XVII., dwanaście z XVIII i piętnaście z XIX stulecia.


Zapiski odnoszą się do podobnych wydarzeń, które znajdziemy w „Dzienniku" Tilgnera i w „Osobliwościach", na przykład do wojny 30letniej. Są jednak bardziej obiektywne, gdyż nie dotyczą autora bezpośrednio.


Wartość „Memorabilii" polega też na tym, że obejmują wydarzenia na znacz

nej przestrzeni, od czasów odległych po 1855 rok, podczas gdy Tilgner kończy swe zapisy w 1635 r., a „Osobliwości" sięgają po 1666 r.

Tłum. J. Drabina

 

Skoczowskie osobliwości


W tym samym brulionie, do którego Leopold Szersznik przepisał „Dziennik" Johanna von Tilgnera, znajdujemy odpisane przez niego „Skoczowskie Osobliwości". Są to zapisy wydarzeń w państwie skoczowskim z lat 16201666. Sprzed tego okresu pochodzą skąpe dane np. o przelocie szarańczy w 1337 r., zdobyciu Konstantynopola przez Turków, sześć zdarzeń z XVI w., w tym pożary Skoczowa i Cieszyna w latach 1531 i 1532 oraz pięć innych z początku XVII w., np. pożar Frysztatu w 1617 r.


Dopiero począwszy od 1620 r. ilość faktów rośnie, kronikarz dokładnie informuje o troskach i potrzebach naszych przodków w tych pełnych napięcia czasach. Opisuje skrupulatnie osobliwe zjawiska przyrody, a więc wielkie opady śniegu, silne mrozy i burze śnieżne, gwałtowne ulewy i gradobicia. Dalej pożary i powodzie, epidemie i drożyzny, akty przemocy popełniane w Skoczowie i okolicy. Większość zdarzeń dotyczy

czasów kontrreformacji i wojny trzydziestoletniej. Pojawiają się nazwiska i dzieje starych śląskich rodów wplecione w naszą przeszłość. Często nazwiska te występują nadal w Skoczowie i świadczą o powiązaniu naszym z tymi, którzy żyli tu przed trzystu laty. Wśród najbardziej znanych występują — Bludowski, Pełka, Skoczowski, Czerny, Gurecki i Fragstein. Poznajemy jednego z ówczesnych dostojników, urzędnika podatkowego ze skoczowskiego zamku, Józefa Hasubę (1622 r.), pisarza miejskiego Sebastiana Kastnego (1624 r.), proboszczów z Hażlacha — Joachima i Bernharda Pragenusów (1644 r.), skoczowskiego burmistrza Ziaka i wójta miasta Szkudłę (1649) oraz urzędnika królewskiego w Cieszynie, Kaspara Borka (1654 r.).


Kronikarz wspomina o „Piekiełku", które wszystkim skoczowianom jest dobrze znane. Tak nazywane jest wzniesienie nad rzeką Bładnicą, na którym miał stać stary skoczowski gród, a u jego podnórza miało się rozwijać stare miasto.


Notatki są krótkie i rzeczowe. Bardzo rzadko ujawnia kronikarz swoje zaangażowanie w opisywane wydarzenia. Dzieje się tak wtedy, gdy pisze o prześladowaniach protestantów. Informację z 1624 r. o zamknięciu kościoła ewangelickiego w Cieszynie kończy słowami: "Oby Bóg zechciał się nad nami zlitować", a kiedy w 1654 r. zamknięto następne kościoły, pisze o „smutnych patentach". Kiedy jednak w tym samym roku proboszczowie z Marklowic i Łąki dają schronienie ściganemu i przerażonemu duchownemu z Frysztatu, Ottikoi z Dobrzan, cytuje radosne wołanie psalmisty.


Tyle o „Skoczowskich osobliwościach". Nie wiemy, kto je napisał, jedynie, że niezmordowany Szersznik znalazł rękopis w bibliotece barona Kalischa, odpisał i zachował w swych zbiorach.


Kalischowie byli spokrewnieni z rodem szlacheckim o tym samym nazwisku w Księstwie Brzeskim. Przywędrowali z Węgier i w czasie wojen śląskich nabyli Drogomyśl, Pruchna i Grodziec. Fryderyk von Kalisch sprzedał w 1798 r. Drogomyśl, gdzie miał obszerny par.erowy zamek z wieloma pokojami : przeniósł się do Grodźca. Zmarł w Cie
szynie 16 listopada 1808 r., ale pochowany został w Drogomyślu, w krypcie pod ołtarzem kościoła ewangelickiego. Dzięki niemu drogomyślanie otrzymali pozwolenie na budowę domu modlitwy i urządzenie szkoły ewangelickiej. Ofiarował na ten cel parcelę, dał potrzebny materiał budowlany i środki na utrzymanie kościoła. Podczas audiencji u cesarza w Wiedniu uzyskał zgodę na wzniesienie wieży kościoła i zawieszenie dzwonów. Ten gorliwy protestant, kiedy w jakiś sposób natknął się na „Skoczowskie Osobliwości", ujęty ich wiernością reformacji, nabył kronikę i umieścił w swej bibliotece. Po śmierci barona jego biblioteką zainteresował się Szersznik i szereg manustryptów skopiował. W najbliższym czasie przeglądane będą zbiory biblioteczne w zamku grodzieckim. Być może znajdą się tam informacje dotyczące naszego Kronikarza, który to wartościowe źródło historyczne nam pozostawił.

Tłum. J. Drabina

 

Zarząd miasta od wójta do magistrata


W miastach zakładanych (lokowanych) w średniowieczu władza spoczywała w ręku zasadźcy czyli człowieka, który organizował zasiedlenie. On sprowadzał osadników i rozmierzał tereny pod zabudowę, a w późniejszym czasie stawał się wójtem.


Gdy wraz z rozwojem miasta rosły obowiązki zarządzającego, mimo iż zachował on przywództwo, przeniósł część obowiązków na grupę osób, która wraz z nim utworzyła radę gminną. Wydaje się, że ta forma zarządzania nie utrzymała się długo. Spory między wójtem a mieszczanami zmuszały księcia do częstych interwencji. Doprowadziło to do zmniejszenia znaczenia wójta jako zarządcy miasta. W konsekwencji władzę w mieście przejął magistrat, składający się z burmistrza i radnych.


Magistrat zmieniał się co roku i był mianowany przez księcia na podstawie przedłożonych mu list wyborczych. Ponieważ listy te były zestawiane przez
ustępujących radnych, do magistratu wchodzili najczęściej przedstawiciele tych samych rodzin. Byli to głównie tak zwani wielkomieszczanie, potomkowie pierwszych osadników. Posiadali oni domy przy rynku z prawem wyszynku i początkowo byli jedynymi, którzy korzystali z przywilejów miejskich. Z czasem doszło do walki o wpływy z małomieszczanami, którzy również mieli domy, lecz bez prawa wyszynku i byli przeważnie rzemieślnikami. Walka zakończyła się zwycięstwem małomieszczan. Stowarzyszeni w swoich cechach, osiągnęli gospodarcze zrównanie z wielkomieszczanami i udział w zarządzaniu miastem.


Do głównych obowiązków magistratu należało zarządzanie majątkiem gminnym, na który składały się domy, zabudowania gospodarcze, pastwiska, pola i lasy oraz dochody spływające do kasy miejskiej. Czerpało je miasto z czynszów od rzemieślników i kupców, z myta, kar i grzywien, z podatków od pól, ogrodów, łąk i domów, o ile ich posiadanie przywilejem książęcym nie

zostało zwolnione od opłat. Szczególnie ważne były dochody czerpane z wyszynku piwa i wina.

 

Miasto i jego właściciele

 

Początkowo książęta nie ograniczali zarządów miast. Potwierdzali posiadane już przywileje, rozszerzając je od czasu do czasu i byli zawsze gotowi okazać miastu swą łaskę, spełniając życzenia burmistrza i radnych. Przekazywali mieszczanom grunty na założenie stawów, nadali prawo założenia browaru i wyszynku — obok piwa — także wina (poza 4 beczkami książęcego wina). Władca zezwalał na budowę grobli i chodników przy stawach oraz na ściąganie myta od wozów i bydła pędzonego na targi; zezwalał na osiedlenie się miejskich poddanych zwanych zagrodnikami na podmiejskich łąkach; wielokrotnie potwierdzał prawo mili, według którego ludność okolicznych miejscowości tylko w mieście mogła kupować i sprzedawać swe wyroby.


W ten sposób książęta wspierali burmistrza i radę w zarządzaniu miastem.


W nadawanych przez nich przywilejach znajdujemy rady i przestrogi, świadczące o trosce o dobro miasta, jak ta na przykład: „Nic nie należy przedsięwziąć przeciwko pożytkowi gminy i bezpośrednio przeciwko gminie..."

 

Upadek samorządu


Ciężko został doświadczony Skoczów i jego mieszkańcy w XVII i XVIII wieku. Wielkie powodzie w latach 1615, 1621, 1663 i 1730, głodowe lata 16201630, zaraza w 1623, burza, która zburzyła 20 domów w mieście w 1659 r. i wielka drożyzna, jaka potem nastała, szczególnie w latach 1664 i 1714, straszne pożary w 1713 i 1756 r., każdorazowo zamieniające miasto w kupę popiołu, a między tym wiele lat wojennych, które wraz z różnymi wojskami przyniosły rewizje, plądrowanie i gwałty. Doszły do tego jeszcze zamieszki okresu kontrreformacji, podczas których skoczowianie ponieśli także wielkie ofiary.


Wszystko to musiało odbić się w widoczny sposób na gospodarce miasta i zarządzaniu gminą, tym bardziej, gdy wystąpiły inne jeszcze trudności. Właściciele okolicznych wsi dążyli nieustająco do złamania prawa milowego. Mieszczanie coraz częściej byli zmuszeni bronić się przed naruszaniem przywilejów miejskich. Robili to na różne sposoby, procesując się lub występując zbrojnie przeciw winnym. Coraz głośniej brzmiały skargi cechów rzemieślniczych, których przywileje statutowe łamali rzemieślnicy z sąsiednich większych miast.


Nie może nikogo dziwić, że burmistrz i radni często byli bezsilni wobec naporu zewnętrznych zagrożeń i lokalnej biedy. Wynikiem takich stosunków między bezsilną władzą a miejscową biedotą potrzebującą pomocy były spory, pro

wadzące do zarzutów o zaniedbania, niedopełnienie obowiązków, sprzeniewierzenia funduszów gminy i wykorzystanie stanowisk do prywatnych celów.


Czy powyższe spory istniały w Skoczowie, czy były uzasadnione i jakie przybierały rozmiary, nie możemy na pewno powiedzieć, gdyż wiele dokumentów z tamtych czasów nie zachowało się. Przykłady korzyści własnych i zaniedbań obowiązków można przytoczyć dopiero w późniejszych czasach, kiedy miała miejsce perfidna sprzedaż dóbr należących do domu ubogich, które to pewni radni w 1780 r. zagarnęli do siebie. W 40 lat później duże nadużycia doprowadziły do dymisji i aresztowań osób z magistratu, winnych złej gospodarki mieniem komunalnym i miejskimi realnościami, ściganych przez wierzycieli. Te i inne zdarzenia mogły z pewnością uczynić wiele złego. Ale jest również pewne, że niektóre dawniej podnoszone zarzuty i oskarżenia przeciw burmistrzowi i radnym nie były uzasadnione, i że wielu mieszczan powstawało przeciw magistratowi tylko dlatego, gdyż szukali kozłów ofiarnych dla swego niezadowolenia. Wydawało im się, że mają dobrą okazję, by zemścić się na tym lub innym radnym, który zbyt się chełpił swą godnością.


Jednak spory, zarzuty i oskarżenia nie tylko grzebią autorytet członków magistratu, lecz prowadzą w zdecydowany sposób do rozpadu samorządu i to bardziej, niż niesprzyjające czasy.


I stało się, jak musiało się stać: prawa samorządu po śmierci księżnej Elżbiety Lukreq'i (1653) były coraz bardziej ograniczane, aż ostatecznie zostały zupełnie zaprzepaszczone. Magistrat został, lecz był bez władzy i mógł jedynie wykonywać to, co krajowa zwierzchność zarządzała poprzez narzucone organy administracyjne lub komisje ekonomiczne (budżetowe).


Epoka skutecznej pracy


Jednak radom udawało się nawet w tych ciężkich czasach osiągnąć pewne korzyści dla miasta. Kiedy w 1660 r. poproszono o zwolnienie z powinności, gdyż wskutek przemarszu wojsk miasto popadło w skrajną nędzę, arcyksiążęcy urząd podatkowy polecił zamiast wyszynku 70 wiader książęcego wina, zapłacić rocznie 130 „dobrych chodliwych monet" (guldenów). W 1676 r. zgodzono się na podwyższenie myta z przeznaczeniem na pokrycie szkód spowodowanych przez wylewy Wisły, zaś w 1743 r. wyrażono zgodę na odbywanie trzech dużych targów na bydło.


Niezwykle owocnym dla miasta był przełom XVIII i XIX wieku. Dzięki zabiegom burmistrza Jana I. Mazura udało się rozluźnić więzy krępujące zarząd miasta i przeprowadzić szereg godnych uwagi prac. Natychmiast po wstąpieniu na urząd w 1794 r. zbudował przy poparciu ks. Alberta i mieszczan nowy dom dla ubogich. W tym samym roku nakazał mieszczanom, którzy mieli pola przylegające do rzeki Wisły, aby pobrali drewno z lasu miejskiego i umocnili brzegi rzeki. Wkrótce potem powiększył posiadłości miejskie, nabywając pole w pobliżu kasami. W latach następnych na prawym brzegu Wisły powstała Zabawa, przy drodze do Cieszyna gospoda, a przy rynku stanął nowy ratusz. Długie lata walczył burmistrz z jawnymi i cichymi przeciwnikami o prawo targowe dla miasta i zwyciężył. Skoczów otrzymał od cesarza pozwolenie na odbycie czterech jarmarków i tyluż wielkich tygodniowych targów. Troszczył się także o uregulowanie granic miasta, o „pełne przezorności zarządzanie" browarem i odpowiednie pomieszczenia dla szkoły. Jego osiągnięcia dowodzą, że człowiek podchodzący z entuzjazmem do pracy, również w niesprzyjających warunkach jest zdolny do użytecznego działania.


Zależność zarządu miasta od księcia utrzymała się do połowy XIX wieku. Dopiero huragan, jaki przeszedł przez Europę w 1848 r., wymiótł przestarzałe instytucje, zburzył zwierzchnictwo, pod którym znajdowały się gminy i przygotował nowe podstawy do zarządzenia miastami.

Tłum. J. Drabina

 

 

Ratusz


Dzisiejszy ratusz został ukończony w 1801 roku, jest więc stosunkowo nowym budynkiem.


Nie wiemy czy wcześniejszy stał na tym samym miejscu, jak wyglądał ani
jaką miał wieżę. W „Osobliwościach Skoczowskich" wspomniany jest dwukrotnie, ale nie jako miejsce obrad, a przy okazji tragicznych wypadków, do jakich tam doszło.


„Wdniu Wniebowstąpienia Chrystusa roku 1622, Tomasz syn Gembali strzelił w skoczowskim ratuszu do nogi Jana Hubki" —zanotował kronikarz. Podobnie brzmi drugi zapis: „3 kwietnia 1648 r. został postrzelony w ratuszu Paweł z Puńcowa zwany też Johynkiem przez Benedykta Neziaka i od tego postrzału zmarł 13 maja." Widocznie ten dawny ratusz posiadał piwnicę, w której podawano mocne trunki wyzwalające skłonności do rozrywek.


Kiedy powstał ten stary ratusz. Po wielkim pożarze w 1531 roku czy jeszcze wcześniej? Co się z nim stało w 1713 roku, kiedy miasto po raz kolejny stanęło w płomieniach? Są to pytania bez odpowiedzi.


W nielicznych dokumentach z tamtych czasów znajdujemy nazwiska kilku mieszczan, którzy pełnili wówczas urząd w ratuszu bądź go opuszczali. Powierzono im zarządzanie i obronę interesów miasta oraz troskę o dobrobyt jego mieszkańców.


Najstarsi burmistrzowie


Jako pierwszy wymieniony został pisarz miejski Sebastian Kastny, potem w 1649 roku burmistrz Mikołaj Ziak.


Na dokumencie z 1663 r., kończącym spór graniczny między miastem a szlachcicem Wacławem Jerzym Skoczowskim, widnieją podpisy burmistrza Wincentego Chudowskiego i rajców Jana Lizonia, Jakuba
Jagelnego, Jakuba Wendryńskiego i Fryderyka Lauterbacha.


Na umowie w sprawie pastwisk z wsią kameralną Kowale z 1711 r. znajdują się podpisy burmistrza Mateusza Wontruby i radnych Andrzeja Lukasa, Mateusza Gembola, Pawła Kałuży i Jerzego Enzendorfera.


W kilka lat później Andrzej Lukas został burmistrzem. Znajdujemy jego podpis na skardze, jaką miasto złożyło przeciw Komorze Książęcej z powodu trzech stawów „Harinekscha".


W dokumentach procesowych Skoczowa z panem na Fragsteinie z 1739 r. występuje nazwisko burmistrza
Adama Wacława Motlocha i radnych Lorenza Polliviusa, Franciszka Antoniego Scholza i Jerzego Enzendorfera.


W 1763 r. Skoczów zawarł kontrakt kupiecki z baronem von Bucco, który sporządzili burmistrz Jan Ignacy Motloch oraz radni miejscy Eliasz Frech, Adam Wrzolik i Józef Antoni Lehmann.


Z prośby do zarządu Komory z 1788 roku można wnioskować, że ówczesny burmistrz nazywał się Adam Marcinko (Martzinko), a do pomocy miał panów radnych — Karola Zipsera, Andrzeja Smidta, Wacława Donaya, Adama Ignacego Motlocha i Schamberga.


Są to nazwiska burmistrzów i rajców zachowane w dokumentach miejskich do końca XVIII wieku. Wykaz jest
niekompletny. Nie znamy żadnego gospodarza miasta z czasów przed 1625 r., brak również wielu nazwisk z późniejszych lat. Nie wiemy też, gdzie spełniali swój urząd ostatni z wymienionych burmistrzów — Ignacy Motloch i Adam Marcinko. Stary ratusz już wtedy nie istniał, bowiem w nieszczęśliwym dniu 7 maja 1756 r. kiedy w Skoczowie szalał czwarty wielki pożar, ratusz i prawie całe miasto zamieniły się w ruiny i zgliszcza.

 

Nowy budynek


45 lat później wzniesiono nowy ratusz. Był on początkowo piętrowy i miał attykę nad I piętrem. Na parterze mieściły się biura policji, gminy i sala posiedzeń, pierwsze piętro wynajmowały różne stowarzyszenia. Pod schodami znajdował się areszt gminny, zaś piwnice, strychy i stajnie w podwórzu wydzierżawiano osobom prywatnym.


Później, lecz dokładnie nie wiadomo kiedy, dzierżawca browaru miejskiego dostał pozwolenie na wyszynk w ratuszu miejskiego piwa. Tak było przez wiele lat.


Dzisiaj budynek posiada drugie pięt
ro, a wszystkie pomieszczenia zajmują urzędnicy. Nie ma już najemców i dzierżawców.

 

Następni burmistrzowie


Ten piękny gmach pamięta wielu mieszczan, którzy zostali powołani do działania na rzecz miasta. Czy widzicie wysoko w górze banię na wieży? Są w niej dokumenty zawierające zapisy wszystkich wielko — i małomieszczan z 1775 r., z ówczesnym burmistrzem Janem Ignacym Mazurem na czele.


Jan Ignacy Mazur był człowiekiem niezwykle energicznym,któremu' Skoczów wiele zawdzięcza. To on zbudował ntfwy dom ubogich, troszczył się o umocnienie brzegów Wisły, kupił dla miasta pole koło koszar, założył miejską gospodę przy ul. Cieszyńskiej oraz drugą na prawym brzegu Wisły (Zabawa). Z całą mocą bronił prawa targowego dla miasta, troszczył się o właściwe warunki lokalowe dla dzieci szkolnych i był tym, który doprowadził do skutku budowę nowego ratusza.


Józef Antoni Gorgosz w swym „Dyplomatariuszu Skoczowskim" poświęcił burmistrzowi J: I. Mazurowi słowa najwyższego uznania. Wyjątkowe zasługi tego człowieka w pełni tłumaczą te pochwały.


Jego następcą był powroźnik, a potem dziedziczny dzierżawca Simoradza, Karol Mazur. W bardzo niekorzystnym świetle przedstawił go kronikarz ks. Leopold Rużański. Zarzucał mu „czcze zamiary, pychę lucyfera, żądzę złota i zaszczytów" i utrzymywał, że Karol Mazur „ludzi doprowadzał do choroby gadaniem, ciemiężył słabych i biednych, nie mogących się bronić, ciągnął nieprawne zyski z lichwy, mścił się na wrogach i tych, którzy stali na drodze
jego spisku, traktując ich zupełnie bez serca". Jest to niezwykle surowa opinia. Przy dalszym czytaniu dowiadujemy się, że ks. Rużański walczył z burmistrzem przez lata o przywileje fary i inne dobra. Burmistrz dążył do uszczuplenia bądź zniesienia uprawnień kościoła. Jeżeli uświadomimy sobie z jaką satysfakcją proboszczkronikarz odnotował zgon swego przeciwnika: „13 lutego 1817. Bóg mnie uwolnił od mojego nieprzejednanego wroga burmistrza Mazura", zo musimy uznać, że jego osąd podyktowany był nienawiścią, a wiec nie możemy przyjąć go bezkrytycznie.


Następne lata były trudne dla miasta. Mieszczanie obwiniali zarząd o to, że nie dba o dobro miasta, a majątek komunalny doprowadził do ruiny, że porywa się na pieniądze sierot. Istotnie, po wieloletnich dochodzeniach zwolniono pracowników magistratu, a ostatecznie w 1827 r. zostali uwięzieni.

Następni burmistrzowie: piekarz Karol Zipser (1827-1833) i Jan Beyer (1833-1856), znani są tylko z nazwiska.

 

Energiczni ludzie


Do nich można zaliczyć Edwarda Foglara (18571866), Antoniego Schery (18661870) i Ferdynanda Szefczyka (18701876). Z tych lat zachowały się protokoły posiedzeń Zarządu Gminy i możemy prześledzić czym zajmowali się burmistrz, rajcy i członkowie magistrackich komisji. Były to — drogi i miejskie domy, pastwiska i las miejski, woda, oświetlenie, szkoła, bezpieczeństwo i wiele innych spraw, nad którymi należało się zastanowić, omówić je i znaleźć rozwiązanie.


Na czas ich działalności przypadają starania o to, by Skoczów stał się siedzibą powiatu, utworzenie pierwszej cegie
lni, wybudowanie szkoły w pobliżu mostu na Wiśle, urządzenie pierwszego biura telegrafu, powiększenie domu ubogich, jak też wstępne prace przy budowie linii kolejowej BielskoFrydek.


W domu burmistrza Foglara miał swą siedzibę teatr amatorski, którego przedstawienia stały się wyśmienite dzięki ,,dużemu uznaniu dla młodych aktorów ze strony zaproszonych i bardzo licznych gości—widzów", o czym donosiła „Silesia" w notatce z 1862 r.


Na burmistrzu Scherym spoczywał główny ciężar robót w trudnym roku 1866. W kilka lat później wręczono mu dyplom honorowy za wybitne zasługi dla gminy, zwłaszcza w czasie wojny pruskoaustriackiej 1866 r.

 

Ostatni burmistrzowie


Ostatnimi w czasach austriackich byli: Anton Michl (18761894), Karol Sohlich (18941910) i Antoni Inochowski (19101918).


Działali oni bardzo sprawnie i skutecznie. Z dokumentów gminnych wynika, że wzrosła liczba posiedzeń wydziału, obradowano na różne tematy w sposób fachowy i obiektywny, podejmowano liczne działania gospodarcze i kulturalne. W protokołach czytamy o założeniu Miejskiej Kasy Oszczędności, o rozwijaniu hodowli jedwabnika, o otwarciu kolei żelaznej i budowie ul. Kolejowej,

o utworzeniu gospody cechowej dla wędrownych czeladników, dalej o tym, jak przeprowadzano kanalizaq'ę i budowano wodociąg, założono rzeźnię miejską


1 nowy plac targowy, o wprowadzeniu ulicznego oświetlenia gazowego, powstawaniu pierwszych skoczowskich fabryk i nowej szkole, którą budowano przy ul. Kolejowej.


Obok tych spraw gospodarze miasta z tamtych czasów zajmowali stanowisko w sprawach, które poruszały wówczas opinię publiczną w Austrii, a więc zniesienia konkordatu, zmiany ustawy o państwowych szkołach ludowych, reformy ordynacji wyborczej. Te i inne sprawy były dyskutowane w sali posiedzeń skoczowskiego ratusza, w miasteczku bar
dzo przecież oddalonym od ważnych wydarzeń politycznych.


Jest to kawał historii miasta. Historii obfitującej w klęski i złe lata, po których jednak przychodziły lata dobre, dzięki pracy i trosce wielu zacnych i dzielnych ludzi, godnych byśmy na zawsze zachowali ich w pamięci.

Tłum. J. Drabina

 

Kalendarium pochodzi z „Kalendarza Skoczowskiego” 1993, udostępnionego dzięki uprzejmości Towarzystwa Miłośników Skoczowa.